niedziela, 6 lutego 2011

日本へようこそ!Welcome to Japan!

日本へようこそ!Nihon e youkoso!!! :)
Wielkie lotnisko Narita, wielkie plakty witają –日本へようこそ!/Nihon e youkoso! – Welcome to Japan!:) Yeeey!!! Jestem w Japonii:)Marzenia się spełniają! Naprawdę chciało mi się skakac z radości, ale podróż zmęczyła mnie na tyle (z Monachium 12h, nie bez powodu wszyscy mi mowili –„Hania, gdzie cię tam ciagnie na drugi koniec świata???”), że będące na wykończeniu zapasy energii musiałam wykorzystac na niesienie swoich toreb... A korytarze prowadzące od samolotu do miejsca odpraw wydawało mi się, że się nie kończa i że odległości można liczyć w km...Całe szczęście wszystkie formalności trwały bardzo krótko, dłużej czekałam pod taśmą na swoją torbę, z która nie wiem co robiono, ale do Japonii przyleciała sponiewierana na max.

Biorąc pod uwage po jakim czasie od wyruszenia z Wałbrzycha (Wałbrzych moje miasto:D) dotarłam do Japonii, a minęło ponad 48 godzin, powinnam powiedziec NARESZCIE JESTEM W JAPONII!:)
Generalnie podróż minęła całkiem całkiem, poza małym 24h przestojem w Monachium:), po tym jak nasz samolot z Warszawy odleciał z półtora godzinnym opóźnieniem i samolot do Tokio poleciał bez nas i wylądowaliśmy na 1 noc w hotelu niedaleko lotniska. Winę za to wszystko ponosiła oczywiście pogoda… śnieżyce… ciężko było nadązyć za śniegiem...(Ej, ale skoro Niemcy tez sobie nie poradzili w ten dzień ze śniezycami, to my, Polacy nie mamy się czego wstydzić, prawda?!:D) Jak ja nie cierpię zimy!
Do wolnego od śniegu (w dniu przyjazdu było 19 stopni, więc nieźle jak na początek grudnia!!!) Tokio dotarliśmy niestety 24h po czasie, więc dzień wolny przepadł bezpowrotnie… Wystarczyło czasu tylko na wręczenie omiyage panu O. i krótka pogawędke z jego strony na temat tego, co nas naprawdę czeka (czyli w końcu „kawa na ławę”), (pyszną) kolację z Patronem naszego wyjazdu (nazwijmy tak pana O.), krótki spacer po najbliższej okolicy i gorącą kąpiel w hotelowej łazience, gdzie też po raz pierwszy było mi dane rozkoszować się japońską podgrzewaną toaletą:) Ponieważ musiałam się pilnować, żeby nie zasnąć w wannie biorąc kąpiel, do głowy by mi nie przyszło, że w nocy prawie w ogóle nie zmrużę oka… a jednak… dopadł mnie jet lag gigant. Od północy do 2 jeszcze udało mi się trochę przysnąć, ale od 2 do 6, o której nalezało wstać, zero snu.

O 8 nasz Patron, razem z posiłkami w osobie osoby pani Sensei, przybyli po naszą 5, aby następnie nas brutalnie rozdzielić na stacji Nishi Kasai. Farewell !:)–Asia, Andrzej i Szymon, razem z panem O. udali się w dalsza podróż na mroźna północ, czyli na Hokkaido (mam nadzieje, że mieli ze soba ciepłe sweterki, czapeczki, szaliczki i tym podobne:D), a my wraz z Panią Sensei, do Shinjuku, a z Shinjuku do Hakone, miejsce naszego „domu” do września 2011. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu i w Japonii dopadł nas pech lokomocyjny… Do Hakone-Yumoto miałyśmy dotrzeć słynnym tutaj ロマンスカーRomansu-kaa (niech nazwa nikogo nie zmylii, nie ma w tym pociągu nic nadzwyczaj romantycznego..), czyli szybko i baardzo komfortowo, ale, pociag nie przyjechał.. może to było naiwne, ale wierzyłam w legendę, która powiada, że takie rzeczy tutaj się nie zdarzaja bez względu na jakiekolwiek okoliczności pogodowe, nieoczekiwane sytuacje i kataklizmy..a jednak.. Ulewa i bardzo silny wiatr które hulały nad Tokio i okolicą nad ranem, sprawiły, że jakas cześć trakcji została zniszczona i nie tylko Romansu-kaa nie jeździ jak powinien.. Niemożliwe! I takim oto sposobem, my i nasze tobołki dotarłysmy do Hakone-Miyanoshita po około 3 godzinach (przerwa na obiad wliczona), z trzema przesiadkami, dwoma pociagami i jednym autobusem, co jest rzeczą parwie nie do pomyślenia jak na japońską rzeczywistość. Zmęczone, ale dotarłysmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autorki

Szukaj na tym blogu