wtorek, 15 lutego 2011

こい こいお正月… , czyli Nowy Rok po japońsku

31.12.2010-1.1.2011

こい こいお正月…, czyli Nowy Rok po japońsku

W pracy młyn, gości pełno, wśród pracowników pełna mobilizacja, prawie nikt nie miał w tym dniu wolnego (ba, nawet nie wypada chyba mieć wolengo), po korytarzach kreci się cała śmeitanka naszego hotelu – prezesi witają najważniejszych vipów i pilnują wszystkiego osobiście. Ich obecność sparwiała, że wszyscy byli jeszcze bardziej nadgorliwi (brzydko mowiąc „posrani”) niż zazwyczaj, chociaż myślałam, że już bardziej być nie mogli, bo i tak na co dzień pobijają (w moim odczuciu) wszelkie rekordy..:) (szacun:D). Widać było niemal na każdym kroku, że nowy rok dla Japończyków to jedno z najwazniejszych, jeżeli nie najważniejsze święto w całym roku.

Nowy Rok nie witano w naszym hotelu jakas wielka zbiorową imprezą. Tradycyjnie Japończycy spędzaja go z rodzina. Goście przybyli niemal wszyscy ubrani „odświętnie”, kilka pań miało na sobie piękne kimona, zdarzył się i pan ubrany tradycyjnie po japońksu, ale klienci świętowali sobie sami w swoich pokojach jedząc nowowroczną zimną sobe i popijajac amazake (ciepłe, słodkie sake) Osoby, które zajmują się room servicem w tym dniu na pewno pokonały wiele kilometrów latając z kuchni od jednego pokoju do drugiego, współczucia…Niektórzy klienci być może wybrali się tradycyjnie do pobliskiej jinji, gdzie rzucili kami garstkę monet (na szczęęcie), chwila skupienia, klasnąć trzy (a może dwa?) razy i to by było tutaj na tyle.

Ogólnie w Japonii nie ma jak w Polsce gorączki sylwestrowej, hucznych imprez tych w domach, na rynku w mieście, albo tych za które musisz zapłacić i dodatkowo wydac sporo, bo przeciez w byle czym i byle jak na taką impreze nie pojdziesz…

My w ten dzień pracowałyśmy jak w ukropie do 17.Po pracy grezcznie wszystkim powiedziałysmy YOI OTOSHI WO! Następnie szybko, choć obficie zjadłyśmy kare raisu i do pokoju przebrać się itd, bo nowy rok zachciało nam się spedzić w Tokio. Co w Tokio? Wędrówki bez celu by night i północ na Rainbow Bridge, bardzo skromnie, nic poza tym.

Przed 19 wyszłyśmy i jeden autobus i jeden pociag, w sumie 2h pozniej, byłyśmy na miejscu, czyli w Shinjuku, czyli jak można wyczytać niemal w kazdym przewdoniku i nie tylko – największej stacji kolejowej i stacji metra na planecie Ziemia. Rzeczywiscie torów, korytarzy, przejsc, wejść/wyjść tu pełno i nie jest trudno się zgubić, ale co krok zawsze można liczyć ,że jest budka w której siedzi pracownik kolei/metra, który służy pomocż nawet zagubionemu gaijinowi. Może nie powiem żebyśmy rzucały monetą, kótre wyjście będzie najlepsze, ale padło na takie, które prowadziło wprost na główna ulicę, przy której jeden przy drugim stoją słynne drapacze chmur, generalnie Shinjuku to głównie drapacze chmur, bedące często na zdjeciach przedstawiających Tokio (zaraz obok mega słynnego przejścia ulicznego w Shibuya..). Minęłyśmy więc m.in. Shinjuku Park Tower i Park Hyatt Tokio Hotel (muszę to wtrącić, bo to ten w którym kręcony był jeden z filmów do których mam straszny sentyment, czyli „Między słowami” Sofi Coppoli :) ).


Shinjuku

I tak jakoś niechcący trafiłysmy do Shibuya-ku i znajdującego się w niej parku Yoyogi.

Przed samym parkiem tuz przed godzina 22 ustawiali się handlarze ze swoimi budkami z jedzeniem i piciem (głównie) i z różnymi peirdolkami związanymi z oshogatsu. Po drodze minęły nas grupki osob, spieszące się do wejscia na teren parku. Coś się więc szykuje, pomyślałyśmy sobie i podeszłyśmy bliżej wejścia do samego parku, gdzie stało spore tori. No tak, w Yoyogi jest przecież Meiji jingu! Będzie „impreza”:D! Obiecałysmy sobie wrócić do Yoyogi po północy, ale nowy rok zgodnie z planem, na Rainbow Bridge.

Wróciłyśmy do Shinjuku, z którego pojechałysmy na stację Hamamatsuchou, powiedziano nam, że własnie z tej stacji będzie najbliżej na Rainbow Bridge. Rzeczywiście było dość blisko jak na tokijskie warunki, około 15m dziarskim krokiem, spieszylo nam się, bo było już około 23.15 jak dojechałyśmy na Hamamatsucho. Na „Rainbow Bridge promenade” jak ją tu zwą, trzeba wjechać windą (całe szczęscie, bo Raibow Bridge mały nie jest, więc wysoko..), która jest przeszklona, więc już z niej można podziwiac widoki. Oczywiście pod warunkiem, że lubi się „miejskie” krajobrazy. Na „promenadzie” wydzielone są co jakiś czas punkty widokowe z ławeczkami, dosłownie na 5 minut przed godziną 0.00 udało nam się do jednego z nich dotrzec. Oprócz nas na moście prawie nikogo nie było. Widoki (dla mnie) nieziemsko piekne:))) Z Rainbow Bridge bylo widac jaką straszliwie gęsta dżungla miejską Tokio naprawde jest, tysiące budynków, dosłownie miliony świateł, szlag mnie trafiał, że mam za słaby aparat, aby to wszystko mógł uchwycić jak należy…


fot.Kasia


Kierowane swoją zachodnią naiwnościa, spodziewałysmy się, że wraz z wybiciem dwunastej jakieś sztuczne ognie nad Tokio wypalą, a my będziemy w doskonałym miejcu by je podziwiać. Tak tak…wiedziałyśmy, że to nie będzie huczne świętowanie jak u nas, ale coś tam na niebie się pojawi. A tu nic. Nic! Nawet nasze najbardziej skromne nadzieje nie zostały spełnione. Nowy rok oznajmiła zmiana neonu na Tokio Tower: z 2010 na 2011 (co było dla nas widoczne, ale z wiadomości na nastepny dzień dowiedziałyśmy się, że spod Tokio Tower wypuszczono w niebo….baloniki (kawaii:D), tego niestety nie byłyśmy w stanie dostrzec…). AAcha – no i statki wycieczkowe pływające po zatoce oznajmiły nowy rok trąbieniem. To by było chyba na tyle zwyczajów w stylu zachodnim. Po stweirdzeniu, że nie ma co dłużej czekać na coś spektakularnego, biegiem na najbliższą stację metra czy kolei i jazda do Harajuku, skąd blisko do Meiji jingu.

Wiedizałam, że nowy rok Japończycy świętują odwiedzając świątynie i zajadajac się różnymi pysznościami specjalnie na ta okazję przygotowywanymi. Czytałam tez, że w nowy rok przy śąwiątyniach bywa tłoczno, ale tłumy ludzi przed wejściem do Meiji jingu około godziny 1 w nocy 1 dnia pierwszego miesiąca nowego roku królika (czy jak kto woli 23 roku Heisei) przeszły moje oczekiwania. ..
Już w pociągu było sporo osób, na stacji Harajuku prawie wszyscy wysiedli, aby dołączyć do tłumów przybywajacych z innych cześci maista. Wśród tych tłumów baaardzo dużo osob młodych. Ale spokojnie, park Yoyogi jest spory, ścieżki w nim dość szerokie, więc przez chwile wydawało się, że nie będzie źle. Im bliżej samego wejścia do światyni, tym gorzej, tzn. ciaśniej, tłumniej, aż w pewnym momencie doszłyśmy do miejsca, gdzie dalej ruszyć się nie dało rady, a wszyscy grzecznie (a jakżeby inaczej) ustawiali się jak ścieżka długa i szeroka by czekać na swoją kolej na wejście. Należy tutaj zwrócić uwagę na niesamowitą (NIESAMOWITĄ!!!) organizację tego rodzaju „zgromadzeń” (zresztą w Japonii wydaje mi się, że wszystko jest zorganizowane i jest pod kontrolą..).


fot.Kasia

Sami Japończycy są ogólnie w takich sytuacjach bardzo zdyscyplinowani i potrafia się pilnować i grzecznie odczekać swoje, zajmować tylko tyle przestrzeni wokół siebie ile jest niezbedne by nie deptać po osobach stojących obok i nie przeszkadzać nikomu; a jak dodamy do tego wszystkiego japońską policję/służby porządkowe to mamy „moderu ibento” do potegi. Serio.
Stojąc w tak pięknie zorganizowanym tłumie (w odróżnieniu od chaosu jaki panuje w takich warunkach w Polsce, przynajmniej w większości przypadków..) nie strach stać i nie obawiasz się, że z jednej strony ktoź ci przywali w głowę, a z drugiej podepcze, a na dokładke osobie stojącej za toba zrobi się slabo i zacznie się na ciebie pokładac, tak, ze ty zaczniesz pokładać się na osobę przed tobą i efekt domina murowany, że nie wspomne o butelkach i innych przedmiotach od czasu do czasu przelatujących nad głowami, jeśli dane ci jest mieć na tyle szczęścia, że nad twoją głową rzeczywiście jedynie przeleci..:D Co chwilę słychać było uprzejme komunikaty w stylu „shou shou omachi kudasai” , na które tłum reaguje wzorowym posłuszeństwem. I tak, w wesołej, gwarnej, „ świątecznej”, aczkolwiek kontrolowanej atmosferze, odstałysmy swoje ponad 1,5h i znalazłyśmy się na terenie Meiji jingu. Tu wypuszczono nas na wolnośc( oczywiście nadal kontrolowaną..), w razie gdyby zachciało nam się podejść blisko głównego budynku świątyni, rzucić monetą w ofierze, oddać hołd kami, klasnąć i popatrzeć jak w srodku uderzają w sporej wielkości bęben (co zresztą tarnsmitowano live w tv). Nie dałyśmy się porwać tym „pogańskim” rytuałom (:D), ale owszem, poobserwowałyśmy sobie chwilę ze szczerym zainteresowaniem co tu się dzieje i skierowałyśmy się do wyjścia, po drodze mijając stragany świątynne, gdzie za 100-150 Y można było sobie kupić wróżbę noworoczną, czy coś w tym stylu, ale wolałam nie igrać z kami – w końcu to nie moja religia, pozatym co by było gdyby wróżba okazała się złą??? Nie wiem czy poradziłabym sobie z takim „brzemieniem”…:)

Przy samym wyjsciu z terenu świątynngeo, zorganizowano coś w stylu takiego rynku, zresztą nazywało się to hiroba, na którym wszyscy, po oddaniu czci kami, mogli porządnie się najeść noworocznych potraw i napić amazake. Nie chciałyśmy być dużo gorsze, więc za 300Y kupiłysmy sobie na spróbowanie amazake. No tak, nazwa i kanji mowia, że to będzie słodkie, ale to nie jest słodkie, tylko cholernie słodkie. Mi przypominało ryżowy, słodziutki jak diabli kleik, alkoholu w tym nie czułam w ogle. Bardzo przyjemnie rozgrezwa:) Na tyle rozgrzewa, że starczyło nam energii by przejsć się jeszcze trochę ulicami Harajuku i jazda z powrotem do Shinjuku na pociąg „do domu”.

Tym, co mnie ogólnie zdziwiło tej nocy, to liczba cudzoziemców, których minęłysmy podczas naszych nocnych wędrówek, w różnych częściach Tokio. No może poza wspomnianyą Meiji Jingu, gdzie prawie żadnego „obcego” oprócz nas nie było, no ale mało jakiemu gaijinowi chciałoby się stać w kolejce półtorej godziny, by zobaczyć…no właśnie, dla niektórych podejrzewam, że niewiele, bo na placu przed Meiji jingu sztucznych ogni nie puszczali, głośnej muzyki też nie było, więc co to za noworoczna impreza..?:) powracajac do mojej głównej myśli, czyli sporej liczby napotkanych braci/sióstr gaijinów, to pewnie, że w Tokio ich dość liczna obecność nie powinna może zadziwiać, ale w pewnym momencie poczułam się jak w Europie, gdy w wagonie do którego wsiadłyśmy jadąc na Hamamatsucho okazało się, że jest chyba więcej cudzoziemców niż samych Japończyków, co u niektórych z tych ostatnich wywoływało zdziwienie połączone prawie ze strachem (starszy Japończyk ubrany w tardycyjny strój siedzący obok mnie co chwile rozglądał się niepewnie, z myślami typu „Och Bogowie, co się stało z nasza ojczyzną?”, przynajmniej takie sprawiał wrażenie..). Nie wiem, być może taki „wysyp” gaijinów akurat tego wieczora miał miejsce trochę z powodu sylwestra? Z pewnością gaijini byli jedynymi obchodzącymi sylwestra przy sporej ilości alkoholu i (serio) tej nocy nie widziałam ani jednego pijanego Japończyka, natomiast cudzoziemców prowadzonych pod pachę przez siebie nawzajem „ze zmęczenia” (:D), co tu dużo mówić, zalanych, było po dwunastej sporo…:)

Do naszej małej mieściny na prowincji wróciłysmy po godzinie 7, po trzech godiznach i trzech zmianach pociągów, w których niezliczona liczbę razy głowa opadała mi ze zmęczenia na klate:D; mało brakowało, że smacznie drzemiąc w jednym pociągu, przespałybyśmy moment przesiadki, ale instynkt przetrwania obudził mnie jakoś..:)

Tak, czy owak :SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU/HAPPY NEW YEAR/AKEMASHITE OMEDETOU!!!:)
PS. Podobno królik jest bardzo dobrym zwirzątkiem, symbolizuje zdaje się mądrość i powodzenie i ten rok ma być na prawde dobry:) No oby, oby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autorki

Szukaj na tym blogu