niedziela, 6 lutego 2011

W ramach wstępu. A raczej: Od czegoś trzeba zacząć.


Ja, tak jak Hania, nie prowadziłam zapisków z każdego tygodnia. Nie mam relacji „na żywo” z czasu, gdy tu przyleciałyśmy. Nie wiem jak jej udało się to wtedy napisać. Ja byłam zbyt wykończona (i leniwa). Cofając się trochę do przeszłości może napiszę jak w ogóle się tutaj znalazłyśmy. Na początku drugiego roku japonistyki (czyli gdzieś w listopadzie 2009 roku) usłyszeliśmy na zajęciach, że mooże pojawi się opcja wyjazdu na staż do hotelu do Japonii na rok. Japończycy zorientowali się, że są na świecie tak dziwne i egzotyczne kraje jak Polska. I w takiej Polsce młodzi ludzie interesują się Japonią i nawet potrafią jako tako mówić po japońsku. I pewnie by chcieli przyjechać do Japonii. Dla hotelu japońskiego taki europejski stażysta to niewątpliwa atrakcja dla klientów. No i stażyście mniej się płaci niż zwykłemu pracownikowi z Japonii, a pożytek z niego jest czasami większy. Choć pracując w hotelu wydaje to mi się wątpliwe, że z nas jest naprawdę taki pożytek. Ale atrakcja dla gości jest na pewno ;) Pomysł takiego wyjazdu się pojawił, my – studenci wyraziliśmy zainteresowanie (ja na pewno) i wszystko ucichło na parę miesięcy... Wtedy po raz drugi został wysłany e-mail do strony japońskiej, że studenci z Polski są zainteresowani. Okazało się, że Japończycy też są zainteresowani. I ruszyły różne, skomplikowane procedury ;) Po paru spotkaniach, 5 sesjach zdjęciowych u fotografa i jednej w plenerze, paru podaniach (pisanych po japońsku...) w sierpniu okazało się, że faktycznie może to wypalić. Chętnych było paręnaście osób, ale tylko 5 w końcu pojechało. Rząd japoński nie był sam pewien czy dać nam wizy, czy nie. I część osób je dostała. Część, trochę nie wiadomo dlaczego, nie. Sam wyjazd tak się przeciągnął, że wylecieliśmy dopiero 30 listopada.

Ostatnie spojrzenie na Poznań i Maltę z Forfiterem
 Ostatnie spojrzenie na Europę

Wracamy wszyscy 18 września (i zdaje się, że tylko my trafiliśmy tu na tak długo, bo Japonia może nie zgodzić się na wydanie wiz i wszelkie wyjazdy na taki staż będą teraz tylko na 3 miesiące). Było z tym naprawdę sporo nerwów. Bo musiałyśmy np. opłacać mieszkanie przez całe wakacje, bo nie wiadomo było, czy nie będziemy musiały do niego wracać. Część osób nie miała do czego wracać, a okazało się, że nie jadą. Poza tym wiadomo, że człowiek się stresuje jak ma jechać na drugi koniec świata, a nawet nie umie przeczytać tam gazety i paru innych potrzebnych rzeczy (jesteśmy jeszcze w trakcie uczenia się znaków). Poza tym trochę boję się samolotów :> Na szczęście przy 12 godzinnym locie mi przeszło. Bo ile się można stresować, jak człowiekowi już się spać chce?


Pierwszy rzut oka na Japonię

Sam przylot do Japonii przyjęłam jak zwykle ze stoickim spokojem... Serio. Tyle lat marzyłam o wyjeździe do Japonii, przez 4 lata uczyłam się do rozmowy kwalifikacyjnej (bo za pierwszym razem nie udało mi się dostać na japonistykę i spróbowałam znowu dopiero po 4 latach), a jak już miałam tam lecieć to włączyła mi się funkcja „na życie patrzysz bez emocjiiii...”. Stresowałam się, czy zdążę na samolot, bo Warszawa była tak zasypana śniegiem, że z domu Cioci i Wujka z podwarszawskich Ząbek ledwo się dostałam do Centrum. Było trochę ekscytacji, kiedy stwierdziłam, że moja stopa już stoi na japońskiej ziemi i Japonia naprawdę istnieje. Ale potem jedyne, co wywoływało we mnie jakąś większą emocję (zwaną strachem), to praca w hotelu.
Przez pierwsze parę dni miałyśmy tzw. „orientację”. Trochę niefajne było jak dla nas to, że nawet nie mogłyśmy wypakować rzeczy z torby, tylko wrzuciliśmy rzeczy do pokoju i do wieczora „orientacja”. Potem powrót do pokoju, 3 godzinne sprzątanie tego, co tam zastałyśmy (podobno to był i tak najlepszy pokój z możliwych), wypakowywanie się i następnego dnia znowu całodzienna orientacja (w sobotę!). Nie wspominam nawet o tym jak bardzo dawał nam się we znaki „jet lag”. Pierwsza noc była najgorsza (jeszcze w Tokio). Byłyśmy w pokoju 3. I każda z nas nie spała od 3-4 nad ranem. Kolejne noce były też dość ciężkie. A tylko jeden dzień wolnego miałyśmy na odpoczynek. I cały tydzień „orientacja” od rana do wieczora. Musiałyśmy się starać żeby o poranku rozumieć co się do nas mówi. Bo tutejszy poranek i południe, to była dla naszych organizmów najlepsza pora na spanie. Przez pierwsze parę dni zdążyłyśmy zapoznać się z paroma najważniejszymi osobami w hotelu. Każdemu wręczałyśmy wizytówkę (dostaliśmy je pierwszego dnia od wspaniałego pana O.), przedstawiałyśmy się i ucinałyśmy sobie krótką pogawędkę. Od Szefa Wszystkich Szefów dostałyśmy wspaniałą, grubą książkę na temat zwyczajów Japończyków. Książka jest po angielsku i została napisana przez samych Japończyków! I jest droga ;) Chyba Szef nawet nie wiedział jak bardzo się ucieszyłyśmy. Każda taka rozmowa była dla nas oczywiście dużym stresem, dopiero przy ostatniej udało nam się powiedzieć wszystko poprawnie. Trening czyni mistrza ;) Poza takimi spotkaniami chodziłyśmy też na sporo imprez. Niektóre były bardzo fajne, a niektóre bardzo stresujące. Szczególnie jak nikt nam nie mówił co mamy robić. Ale to podobno tutaj nic niezwykłego, że godzinę przed imprezą, na którą cieszyłeś się od tygodnia, dowiadujesz się, że ta impreza, na którą idziesz to jest owszem – impreza Bożonarodzeniowa. Ale nie dla Ciebie. Ty tam idziesz do obsługi... Albo 5 minut przed dowiadujesz się, że idziesz w ogóle na jakąś imprezę albo spotkanie. Dobrze, że ten jeden raz, kiedy miałyśmy przygotować trochę dłuższą wypowiedź do mikrofonu po japońsku na temat tego kim jesteśmy i dlaczego tu jesteśmy, powiedzieli nam o tym z wyprzedzeniem.

1 komentarz:

Autorki

Szukaj na tym blogu