niedziela, 20 lutego 2011

Integracyjne zawody „sportowe”

W zawodach brały udział wszystkie hotele z sieci Fujiyowej. W samym Hakone są chyba ze 3 hotele, w Tokio jest, w Osace i gdzieśtam jeszcze. Kto by to spamiętał. Z Hanią pojechałyśmy tam właściwie tylko kibicować, bo nie mamy stroju ani butów odpowiednich. No i nie lubimy rywalizacji sportowej obydwie ;) 

fot. Anioł Stróż

Było nawet całkiem zabawnie. Pierwszą konkurencją był rzut laczkiem na odległość. Do chodzenia po sali gimnastycznej były kapcie (dla tych, co nie mieli odpowiedniego obuwia) i właśnie ten laczek (będący na stopie) trzeba było wyrzucić na jak największą odległość. Potem była jeszcze lepsza konkurencja. Faceci dmuchali baloniki, a kobiety miały usiąść na krześle z tym balonikiem pod pupą tak, żeby pękł. I w określonym  czasie trzeba było w ten sposób przebić jak najwięcej baloników. Były też takie całkiem normalne konkurencje. Wyścigi, biegi z przeszkodami itp. 

fot. Anioł Stróż


My wzięłyśmy udział właściwie tylko w jednej konkurencji. Wszyscy musieli wyjść na środek, zostaliśmy podzieleni na dwie drużyny, ustawiliśmy się w kółku i próbowaliśmy wrzucić jak najwięcej piłeczek do wysoko umieszczonego kosza w określonym czasie. 

fot. Anioł Stróż

Po zawodach zabrali nas na kolację. To jest najlepsza część tych imprez – szwedzkie stoły i każdy może wziąć to, co lubi. I zawsze jest pełno rzeczy, które lubię :) Zawsze jest też dużo słodkości, które pięknie wyglądają, ale nie mogę ich zjeść (bo mleko). Ale nie cierpię za bardzo z tego powodu, bo zawsze jest też wielka misa z różnymi, pokrojonymi pięknie owocami. Pomarańcze, grejfruty, kiwi, melony, ananasy, truskawki (których nie jem, bo mam ciągle traumę po zbieraniu truskawek w Niemczech). Były też jakieś „dragon fruits”. Dziwnie wyglądały, ale były ok. Nie miały zbyt intensywnego smaku w sumie. No i na takich imprezach często jest kawusia. Taka prawdziwa kawusia. Nie taka kwaśna rozpuszczalna niewiadomo jaka z automatu. Podczas kolacji zostali też ogłoszeni zwycięzcy. Nasz hotel zajął zaszczytne trzecie miejsce. 

fot. Anioł Stróż

 Ale najważniejsza była integracja pracowników, co nawet nam trochę się udało. Troszeczkę. Poznałyśmy ze dwie, trzy nowe osoby :P Ale zawsze coś. Można było też zobaczyć pracowników w ich strojach i fryzurach codziennych. Nasz Anioł Stróż okazało się, że lubi się czesać na Elvisa, a kolega z restauracji ma tak naprawdę kręcone włosy ;) Marudziłyśmy wtedy chyba trochę, że musimy ciągle na jakieś imprezy jeździć, bo miałyśmy już przesyt wystawiania nas na widok publiczny i chwalenia się nami – Europejkami. Ale teraz zawsze czekamy z wytęsknieniem na nową imprezę, która przerwie naszą nudną i monotonną codzienność ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autorki

Szukaj na tym blogu