niedziela, 13 marca 2011

Trzęsienie ziemi


Podobno wspomnienia z czasem się zacierają. Dlatego też muszę opisać wszystko to, co dzieje się ostatnio w kraju, w którym przyszło mi mieszkać. Żebym sama o tym też nie zapomniała. Choć nie wiem, czy da się w ogóle o tym zapomnieć. 

W piątek około 10 wyruszyłyśmy z Hanią i pracownicą hotelu, z którą ostatnio pracowałyśmy, na podbój dwóch hakońskich muzeów. Jako stażystki hotelu w Hakone musimy wiedzieć jak co wygląda, żeby móc komukolwiek to polecać. Dlatego też udało nam się za darmo pojechać i zobaczyć 2 miejsca – muzeum na wolnym powietrzu i muzeum szkła weneckiego (to tylko część tego, co można tu zobaczyć – jest jeszcze wiele innych muzeów i galerii). Było naprawdę zimno, momentami padał nawet drobny śnieg. Nigdy nie uważałam się za fankę sztuki nowoczesnej, ale obydwa muzea zrobiły na mnie duże wrażenie. Koniecznie chcę je odwiedzić jeszcze latem, kiedy wokoło będzie zielono i kwitnąco-wiosenno. 

Nasz powrót do hotelu nieco się opóźnił, bo zbyt wiele czasu zajęło nam podziwianie wszystko wokoło. Czekałyśmy na wietrznym i zimnym przystanku na autobus powrotny do hotelu. Miał być o 14:43, ale spóźnił się aż 2 minuty (co nie uszło uwadze Japończyków). Usiadłyśmy w autobusie. Przejechał może z 5-10 metrów i się zatrzymał. Nie wiedziałam nawet o co chodzi. Lekkie trzęsienie na początku uznałam za pracę silnika. Jednak kiedy zaczęło kiwać autobusem coraz mocniej i mocniej nie miałam wątpliwości, że coś jest nie tak. Kierowca podał przez megafonik: „Zdaje się, że mamy trzęsienie ziemi. Zdaje się...”. Po chwili wstrząsy zrobiły się tak silne, że wiedziałam, iż mu się to nie wydaje. Autobusem strasznie rzucało na boki, co Japończycy przyjęli ze stoickim wręcz spokojem. W przeciwieństwie do mnie, bo od razu miałam łzy w oczach. Okazało się, że mój dość mało-emocjonujący-się charakter nie pomaga w takich sytuacjach. Miałam już wcześniej małe lęki podczas jazdy windą lub lotu samolotem. Niezbyt dobrze znoszę sytuację, kiedy mam pod sobą pustkę i niepewność. Okazało się, że odnosi się to też do trzęsień ziemi. Nagle przy nich staję się zwykłą histeryczką. Kto by pomyślał? Nawet dzieci w autobusie nie przejęły się zbytnio trzęsieniem. Jak się później zorientowałyśmy – autobus tak naprawdę zamortyzował wstrząsy. Odczułyśmy je jako bardzo duże, ale nie zdawałyśmy sobie sprawę, jak potężny kataklizm ma właśnie miejsce.

Gdy wstrząsy się skończyły kierowca znowu ruszył w drogę i bezpiecznie dowiózł nas pod hotel. Zostawiłyśmy płaszcze i torebki w szafce i poszłyśmy umyć zęby, bo dopiero co zjadłyśmy obiad. Ze szczoteczką do zębów w ustach doświadczyłyśmy drugiego wstrząsu. Teraz nic go nie amortyzowało, więc zrozumiałyśmy, że jest naprawdę poważnie. Ten drugi wstrząs był inny. Przyszedł nagle – jak wybuch. Coś jakby huknęło, a okno, koło którego stałam zatrzęsło się bardzo niebezpiecznie. Było to silne (ciężko było nawet utrzymać się w pionie), ale krótkie. W lekkiej panice skończyłyśmy myć zęby i wybiegłyśmy z łazienki, bo nie wydawała nam się solidna i bezpieczna. Chciałyśmy wrócić szybko do pracy, ale jak to powiedziałam Hani – jak jeszcze raz się zatrzęsie, to już nie wytrzymam i się po prostu rozpłaczę. Parę sekund później znowu się zatrzęsło. Krócej i słabiej, ale to już było jak dla mnie za dużo. Płaczącą i rozhisteryzowaną Kasię wszystkie pracownice, które były w pobliżu wyprowadzały na zewnątrz. Pocieszały mnie, że już jest dobrze. Ja im odpowiadałam, że wiem, że jest dobrze i to tylko zwykła panika. Wyszłyśmy wszystkie na zewnątrz, odsunęłyśmy się od budynku i stanęłyśmy na parkingu za hotelem. Po chwili trochę się uspokoiłam. Stwierdziłam, że nie będę ryczeć stojąc na dworze, gdzie mnie mijają co chwilę goście hotelowi. Przyszedł do nas jeden z pracowników, który miał zainstalowaną na telefonie aplikację, która ostrzega na 10-15 sekund przed wstrząsami. Okazało się, że naprawdę działa. Zaczął krzyczeć „Kuru, kuru!” („Idzie, idzie!”). Stanęłyśmy wszystkie blisko siebie i znowu się porządnie zatrzęsło. Bałam się, że szyby w hotelu pójdą, ale one już chyba widziały gorsze rzeczy, niż ten wstrząs wtórny. Poszłyśmy po płaszcze i torebki, bo było naprawdę zimno na dworze. Chwilę postałyśmy, nic takiego się nie działo, więc pracownicy, którzy stali na zewnątrz zaczęli wracać do hotelu.  My dalej bałyśmy się wracać do budynku. Stałyśmy same z pół godziny na dworze i sprawdzałyśmy na komórce wiadomości. 

Wtedy zobaczyłam, że epicentrum było daleko od nas (trochę ponad 400 km). Co oznaczało też, że było potwornie silne, skoro my tak bardzo to odczułyśmy będąc tak daleko.Wtedy też zobaczyłam, że miało ono prawie 9 stopni w skali Richtera. Obejrzałyśmy filmiki z youtube’a, na których zobaczyłyśmy płonące Tokio i przeczytałyśmy informacje o innych potwornych zniszczeniach. Wysłałyśmy od razu smsy do Polski (moje oczywiście nie doszły jak się później okazało...) i zamieściłyśmy na facebooku informacje, że wszystko z nami w porządku. Wszyscy w Polsce akurat się budzili i mogli zobaczyć w porannych wiadomościach informację o trzęsieniu i przejąć się nie na żarty.

Przyszła po nas pracownica z hotelu i udałyśmy się do pomieszczenia za recepcją (od 2 tygodni mamy praktyki na recepcji). Tam chciałyśmy zostawić torebki i płaszcze, żeby były blisko w razie kolejnych wstrząsów. Gdy je odłożyłyśmy znowu się trochę zatrzęsło. Całe to pomieszczenie ma luźno podwieszone pod sufitem lampy i inne dziwne rzeczy, które wyglądają jakby mogły łatwo spaść. Stojąc tam ciągle tylko patrzyłyśmy się w górę, czy nic na nas nie zleci, bo co chwilę było czuć silne wstrząsy. Rzecz jasna inni pracownicy byli już dużo spokojniejsi niż my. Albo dobrze udawali. Jak się im przyglądałam to niektórzy wyglądali na naprawdę przestraszonych. Ale zachowywali spokój. Gościom też nie można przecież pokazywać strachu, żeby sami nie wpadali w panikę. Hania po ostatnim wstrząsie jakby zbladła i powtarzała, że nie czuje się tu bezpiecznie. Teraz jej przychodziła lekka panika. Akurat, kiedy moja znikała. Całkiem dobrze się w tym uzupełniałyśmy. Któraś zawsze zachowywała zimną krew. 

Nie wyobrażałyśmy sobie jakoś powrotu do pracy teraz. Oznaczałoby to pójście na goannai'e (czyli odprowadzenie gościa do pokoju z tłumaczeniem po drodze co gdzie jest, godzin otwarcia i innych potrzebnych rzeczy). Był piątek – godzina 15:30, więc pełno gości czekało na odprowadzenie do swojego pokoju. Stłoczyli się wszyscy w lobby i czekali aż znowu rozpoczną się goannai'e. Słyszałyśmy jak jeden z pracowników (który chyba nie zauważył naszych bladych twarzy) mówi, że mogłybyśmy w nich pomóc. My dobrze wiedziałyśmy, że z trzęsącymi się rękami i bliskie płaczu przy każdym najmniejszym wstrząsie nie damy rady wprowadzić żadnego gościa w nastrój relaksu i odpoczynku. Zamiast zająć się gośćmi, to oni będą musieli się nami zajmować. Poszukałyśmy naszej pani, z którą byłyśmy w muzeach. Zachowywała zimną krew, ale widziałam po jej oczach, że jest bardzo przejęta. Wiedziałyśmy, że jej rodzina mieszka w Chibie, a tam trzęsienie było dużo silniejsze niż u nas i nawet były tam jakieś pożary. Poza tym jej małe dziecko nie było przy niej, więc jak każda matka na pewno wychodziła z siebie. Mimo tego wszystkiego zajęła się nami i jak powiedziałyśmy, że nie damy rady pracować zaproponowała, żebyśmy poszły do biura hotelowego, gdzie jest telewizor, internet i ludzie, którzy się nami zajmą. Miałam wrażenie, że każdy wokoło patrzy się na nas z lekkim współczuciem. Albo poszła fama jak bardzo się rozkleiłam wcześniej, albo po prostu każdy widział jak przerażone i blade są nasze twarze. Powtarzałyśmy im też, że w Polsce nie ma trzęsień ziemi (co ich niezmiernie dziwiło) i dla nas to pierwsze trzęsienie. I od razu takie potworne. (Co prawda parę tygodni wcześniej był u nas mały wstrząs. Ale nawet bym go nie zauważyła, bo suszyłam akurat włosy. Hania się mnie spytała czy "to" czuję. Wyłączyłam wtedy suszarkę i zobaczyłam, że szafka lekko się porusza. I zaraz przestała. Uznałam to wtedy za naprawdę ciekawą rzecz i wręcz podekscytowana mówiłam "Wow! Rusza się!".)

Nikt z szefostwa nie zaprotestował i mogłyśmy pójść do biura, gdzie miałyśmy zamiar zająć się naszym projektem (tłumaczymy różne ulotki hotelowe na język polski). Oczywiście nie mogłyśmy się skupić na niczym i tylko sprawdzałyśmy wiadomości. Widok fali tsunami w telewizji i w internecie był naprawdę nie do uwierzenia. Martwiłyśmy się o Odawarę (pobliskie duże miasto), która jest położona przy oceanie i ma tam swój dom wielu pracowników hotelu. Ale zdaje się, że nic takiego w Odawarze się nie stało. Nasz hotel leży blisko oceanu, ale na wysokości ponad 600 metrów. Więc fali tsunami tutaj nie musimy się obawiać. 

Zbliżał się już czas kolacji, więc w podłych nastrojach udałyśmy się do stołówki. Średnio miałam apetyt, a podczas jedzenia siedziałam tylko na telefonie, więc wszystko było zimne, jak w końcu się za to zabrałam. Ciągle bałyśmy się kolejnych wstrząsów. Inni pewnie też, ale ich reakcje były całkiem inne. Niektórzy, gdy zobaczyli relację z północy, gdzie fala tsunami zmywała miasta, mówili: „Straszne!”. Niektórzy: „Ciekawe!” (co mnie zdziwiło, ale nie siedzę w ich głowach, nie wiem w jakim sensie używali tego słowa). Ogólnie mówiąc reakcje Japończyków są dla mnie nieco zagadkowe. Poniekąd je rozumiem, ale widzę, że człowiek z Zachodu może to łatwo zinterpretować jako bycie nieczułym. Oni co chwilę mają mniejsze wstrząsy. Są przygotowywani na ewentualność, że duże trzęsienia ziemi mogą się pojawić. Dla mnie to był totalny szok. I dalej jest. Oni z takimi rzeczami muszą żyć od wieków. Na pewno to trzęsienie i ogrom zniszczeń ich też szokuje. Ale widzę, że ich reakcja jest inna od mojej i takiej, jakiej bym się spodziewała po Polakach. Nie jestem psychologiem, ani znawcą psychiki Japończyków, żeby to wszystko umieć zrozumieć, zinterpretować. 

Stwierdziłyśmy, że musimy wrócić do akademika. Najpierw poszłyśmy przeprosić wszystkich na recepcji, że nie mogłyśmy im pomóc w pracy w tak trudnej dla wszystkich chwili. Wszyscy jednak wydawali się nas dobrze rozumieć i byli dla nas naprawdę mili i wspierający. Lekko przestraszone tym, co zastaniemy w pokoju i ciągle pocieszane przez pracowników hotelu wróciłyśmy do siebie. Zdziwiło nas to, że w pokoju nic się nie stało. Może dwie rzeczy się przewróciły. Nic się nie potłukło. Siedząc w pokoju na łóżkach czułyśmy co chwilę wstrząsy wtórne. Nie zdawałam sobie sprawy, że to może być taki koszmar. Wiedziałam, że coś takiego, jak wstrząs wtórny istnieje. Ale myślałam, że jest ich tylko parę. A one pojawiały się ciągle od nowa. Aż bałyśmy się wychodzić do toalety, bo dziwnym trafem, jak tylko któraś z nas przekraczała próg pokoju zaczynały się kolejne wstrząsy. Zazwyczaj były ona słabe na tyle, że nic się prawie nie trzęsło. Czułyśmy tylko kołysania. Ze 4-5 razy było dużo mocniej, tak że szafki zaczynały się trząść. Przy każdym takim silniejszym wstrząsie już zrywałam się z łóżka, żeby być gotową do ucieczki. Przygotowałyśmy sobie torby z potrzebnymi rzeczami na wypadek, gdyby duże trzęsienie znowu się pojawiło. Poza tym każda położyła buty na widoku i płaszcz pod ręką – tak, żeby móc tylko chwycić co się potrzebuje i wybiec. Może i jestem totalną panikarą, ale tutaj można się jeszcze różnych rzeczy spodziewać. 

Te ciągłe wstrząsy wtórne (i słowa premiera Japonii, który powiedział, że należy oczekiwać wstrząsów wtórnych nawet tak silnych, jak ten pierwszy) wprowadzały mnie w taką psychozę, że nie byłam w stanie zasnąć nawet na sekundę do 5:30 nad ranem. Każdy taki wstrząs pojawiał się w innym miejscu. Nigdy nie wiadomo, gdzie kolejny uderzy. Tamtej nocy pojawiały się co 5-15 minut. Każdy miał siłę przynajmniej około 2-4 stopni w skali Richtera. Co jakiś czas pojawiały się silniejsze (5-6 stopni). My jesteśmy na tyle daleko, że jak do tej pory czułyśmy tylko ułamki tego, co dzieje się przy epicentrach. Dlatego też nie wyobrażam sobie, jak strasznie musi być na północ od nas. Tam, gdzie te silne wstrząsy ciągle się pojawiają. Tamtej nocy przez caaały czas czułam jakby coś się trzęsło. Hania mi często powtarzała, że ona nic zupełnie nie czuje, więc zorientowałam się, że to albo ja się trzęsę, albo moje serce wali tak mocno, że mam przez to wrażenie, że wszystko wokół się rusza. Około 2-3 w nocy było dość spokojnie i myślałam, że zasnę. Niestety około 4 nad ranem siła wstrząsów wzrosła. Przez pół godziny – 45 minut prawie cały czas bujało. Nie trzęsło, tylko właśnie bujało, co zapewniło mi bezsenność na kolejne półtorej godziny. Okazało się, że kolejne, bardzo silne trzęsienie (6,6 stopnia) uderzyło w Niigatę i Nagano, prowincje, które są prawie tak daleko od pierwszego epicentrum jak my i nie tak bardzo daleko od nas. Równie dobrze mogło uderzyć tutaj. Od tamtego czasu wstrząsy wtórne pojawiały się często na zasadzie jakby reakcji łańcuchowej. Najpierw np. wstrząs w Niigacie. Potem za 5 minut w Sendai (najbliżej pierwszego epicentrum). I za parę minut np. w Akicie (na północy jeszcze bardziej) lub w Chibie (czyli dość blisko nas). Kiedy po tej 5:30 udało mi się zasnąć pojawił się nawet wstrząs wtórny z epicentrum w naszej prefekturze. Ale miał tylko 2 stopnie i był krótki, więc postarałam się go zignorować i szybko z powrotem zasnęłam.

Jedna rzecz, która mnie strasznie złości, to relacje jakie się pojawiają na największych polskich stronach internetowych. Podczas gdy w japońskiej telewizji pokazują dane, fakty i liczby, niektóre polskie strony pisały nagłówki nadające się moim zdaniem do brukowców szukających sensacji. Wszystko było nastawione tylko na wywołanie odpowiednich emocji, a nie na rzetelne informowanie. Nie wszyscy czytający te informacje to ludzie, których to nie dotyczy. Niektórzy mają rodzinę i przyjaciół w Japonii. Jak mają się poczuć widząc nagłówek typu "Eksplozja w elektrowni atomowej. Zarządzono ewakuację"? Zagrożone były wtedy tereny w promieniu 10 km od elektrowni. Nie więcej. Z kolei inne wiadomości na polskich stronach trąbiły, że wzrasta skażenie radioaktywne. Zaraz po tym jak przeczytałam na stronach angielskich, że ono spada. Nawet gdy ten wzrost promieniowania był "kontrolowany" i niewielki, nagłówki wszystkich serwisów informacyjnych trąbiły: "Wyciek radioaktywny w elektrowni!". Dopiero w samym artykule było zawsze napisane, że to wyciek kontrolowany. Inny nagłówek po jednym z wstrząsów wtórnych: "Potężny wstrząs w Japonii, setki ciał na plaży". Ten nowy wstrząs nikomu nie wyrządził krzywdy. A ciała na plaży to 200-300 zabitych w wyniku pierwszego trzęsienia. Wszystko to tylko niepotrzebnie potęguje niepokój. A dywagacje na temat tego, czy Polska jest zagrożona w wyniku awarii reaktora na jednej ze stron? To nie jest Czarnobyl i ZSRR. Te elektrownie są milion razy bezpieczniejsze. Nie ma szans na taki wybuch, jak w 1986 roku. Z radioaktywną chmurą rozprzestrzeniającą się we wszystkich kierunkach.

Dzisiaj, na drugi dzień po trzęsieniu, mam wrażenie, że ziemia się nieco uspokoiła. Śledzę ciągle to, gdzie pojawiają się nowe wstrząsy. Ale to, co czujemy tutaj, jest albo słabsze, albo ja przestałam zwracać na to wszystko taką wielką uwagę. Na pewno nie czułyśmy ani jednego tak silnego wstrząsu jak wczorajsze. Meble też się dziś nie ruszały. Dziś mamy dzień wolny. Jutro i pojutrze też. Mam nadzieję, że uda mi się trochę odzyskać spokój ducha zanim wrócimy do pracy. Wczoraj momentami chciałam już lecieć do Polski, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym kiedyś miała poczuć się znowu spokojnie na tej japońskiej ziemi. Dzisiejszy dzień nastraja mnie jednak trochę bardziej pozytywnie. Co nie znaczy, że całkiem przestałam się bać. Dziękuję za wszystkie miłe słowa z Polski. Naprawdę podnosi na duchu to, że tyle osób o nas myśli i pamięta!

sobota, 12 marca 2011

来る来る!, czyli uwaga wstrząs nadchodzi...

(12 marzec)
Ten wpis będzie o tyle wyjątkowy, że napisany jeszcze dość „na gorąco” , czy też na bieżąco, ze względu na wczorajsze okoliczności, czyli to starszne trzęsienie ziemi…

Na początek przede wszystkmi zapewniam, że żadnej z nas nic się nie stało i jesteśmy całe i zdrowe:) chociaż ja jestem nadal przestarszona…

Niestety te straszne obrazki, które pokazuja w tv są prawdą i na północnym wschodzie Honshu wczoraj działy się rzeczy straszne, w które do tej pory jest mi trudno uwierzyć…

Miejsce naszego pobytu, czyli Hakone,lezy ponad 70 km na południe od Tokio. Też nieźle nas tutaj wytrzęsło wczoraj (ponad 5 stopni, w regionach najbardziej dotknietych było 8.9...!), ale całe szczęście nikomu nic się nie stało, nasz hotel stoi tak jak stał i żadnych spektakularnych zniszczeń nie ma.

Wczoraj w momencie tzręsienia ziemi wracałyśmy właśnie do pracy po tym jak byłyśmy razem z opiekunką naszego stażu w jednym z okolicznych muzeów. Wsiadłyśmy właśnie do autobusu, który przejechał tylko kawałek i się zatrzymał bo kierowca poczuł pierwsze wstarząsy. Jak tylko zdążył powiedzieć przez mikrofon do pasażerów,że „Wygląda na to,że zbliża się trzęsienie ziemi” wstrząsy stały się mocniejsze... Inne samochocdy na ulicy też się zatrzymały.
Przez około 40 sekund co najmniej bujało naszym autobusem z jednej strony na drugą, tak jak jakąś kołyską... Momentami bujało naprawde niebezpiecznie mocno, chociaz my nie do końca wydaje mi się, ze czułyśmy jak mocne są te wstrzasy, bo autobus je jakby zamortyzował.
Był starch, ale nie było żadnej paniki w autobusie, może oprócz tej na naszych twarzach (chociaż ja o dziwo na poczatku zachowałam w miarę zimna krew..), ale jak widziałyśmy jak wielkie ze strachu stały się oczy naszej opiekunki (która powiedziała nam za chwilę, że to było jedno z mocniejszych, jeżeli nie najmocniejsze tzręsienie ziemi jakie doświadczyła mieszkając w okolicy Hakone), wiedziałyśmy, że naprawdę wesoło nie jest.

Jak wstrząsy ustały, autobus ruszył dalej jakgdyby nigdy nic i po około 25 minutach byłyśmy z powrotem w naszym hotelu. Mimo naszych obaw (niektóre budynki mają ponad 100 lat), stał na swoim miejscu. W hotelu wszyscy byli zdizwieni tym, jak mocny był ten wstrząs sprzed 25 minut, u wielu dało się wyczuć zmartwienie,ale na pewno nie panikę. Wszystko w hotelu działało jak zawsze, tylko nam było troche dziwnie się w to wpasować…

Od przyjazdu do Japonii, przez te trzy miesiące kilka razy przynajmniej ziemia zatrzęsła się, ale zawsze krótko, bez żadnych konsekwencji i ze skwitowaniem z mojej strony do Kasi :”Ej poczułaś jak się trzęsło?”. Na co Kasia przeważnie odpowiadała ku mojemu rozczarowaniu „Nie, nic nie poczułam”…:)

Parę razy też wspominałysmy do siebie, że spodziewałyśmy się po przyjezdzie, że jedną z pierwszych rzeczy jakie nas naucza to zachowanie się na wypadek trzęsienia ziemi, ale nic takiego nie miało miejsca (pomimo tego, że o tym wspominałyśmy), więc myślałam sobie, że jakby co pozostanie mi tylko zdrowy rozsądek i wiedza teoretyczna, którą zdobyłam oglądając kilka razy programy na temat trzęsień ziemi na Discovery Channel i tym podobnych (:D)

Po kilku minutach od dotarcia do hotelu, jak akurat myłyśmy zęby w toalecie: bum!!! – kolejny wstrząs, może nie tak długi jak poprzedni, ale straaasznie mocny,budynek wydał z siebie starszne odgłosy, a że byłyśmy tym razem w środku to przynajmniej ja miałam wrażenie, że odczułam go jeszcze mocniej niż w tym autobusie i wtedy na serio się przestarszyłyśmy, zresztą nie tylko my, ale reszta osób w hotelu także.
Kasia ze stresu popłakała się, ja trochę zdezorientowana niewiedzielam co robić; z jednej strony chciałam iśc do miejsca gdzie była nasza opiekunka, z drugiej strony chiałam uciekać ile sił na zewnątrz, a z trzeciej już sama nie wiedziałam bo widziałam jak inni po chwili powracali do swoich obowiązków… Ja nie dam rady...
Kasi na początku nie dało się z miejsca ruszyć, bo chiała się uspokoić, i wszyscy dookoła zbiegli się, próbujac jej pomoc. W końcu wyszliśmy z kilkoma innymi osobami na zewnatrz, gdzie wydawało się, że jest najbezpieczniej. Większośc osób pracujących na zapleczu hotelu w tym czasie, było „na” telefonach komórkowych.

Po kilku czy kilkunastu minutach stania na zewnątrz jeden z pracowników popatrzył na swój telefon i zaczłął krzyczeć „Kuru!Kuru!” czyli „Idzie! Idzie!/Zbliża się!Zbliża się!” i po około 10 sekundach znowu bardzo mocno zatrzęsło i cieszyłam się, że nie jestem w tym czasie w budynku, wiedząc i słysząć jak starsznie trzęsa się okna. Większość Japończyków ma na swoich telefonach zainstalowaną aplikację, która na 10-15 sekund przed tym jak wstrząs ma nawiedzić miejsce w którym się znajdujesz, zaczyna pikać i wysyła wiadomość. Ktoś by powiedział, że co tam to 10-15 sekund daje, a jednak wydaje mi się po wczoraj, że nie jest to rzecz pozbawiona sensu.

Po tym wstrząsie zostałyśmy z Kasią na zewnątrz przez kolejne kilkadziesiat minut co najmniej. Znalazłyśmy sobie miejsce gdzie nic wysokiego w pobliżu nie bylo.
Wtedy też za pomocą neta w Kasi telefonie dowiedziałyśmy się dokładnych informacji o tym trzęsieniu ziemi i się przeraziłyśmy czytajac wiadomości z północy Honshu, czy nawet z Tokio…
Pierwszym odruchem po szybkim przeczytaniu strasznych nagłówki było wysłanie do bliskich smsa i umieszczenie na facebooku wiadomości o tym, że nic nam nie jest. Dla mnie w tym momencie największym stresem było to, żeby moja rodzina oglądajac to co się dzieje tv nie wpadła w panikę i rozpacz. U nas trzęsło baardzo, ale nie tak bardzo i nie bylo tragicznie w skutkach...
Kolejna myśl to czy wszystkim naszym znajomym o których wiemy, że przebywają w Japonii nic się nie stało…(to akurat rozstzrygało się do dzisiejszych późnych godzin popołudniowych - UFF:)) wiedziałysmy, że w jednym z najbardziej dotkniętych miejsc, w Sendai jest jedna osoba z naszego uniwersytetu…

Po jakimś czasie wróciłyśmy do budynku, z nadzieją, że te wstrząsy to już był koniec i będziemy mogły gdześ na zapleczu Front Desk przesiedzieć te kilkadziesiąt minut jakie pozostały nam do końca naszej pracy.
Zobaczyłam wtedyna Front Desku odręczne notatki, na których było spisane co w jakim pokoju się stało w efekcie wstrząsów, ale były to naprawde rzeczy poweidzmy „błahe” jak na sytuacje, np. gdzieś spadł jakis obrazek ze ściany, czy kawałek tynku itd.

Wtedy też niejako zamieniłyśmy się z Kasią rolami – ona się nieco uspokoiła, a mnie zaczał pzrerażać każdy choćby najmniejszy wstrząs. Za każdym razem kiedy coś poczułam chciało mi się płakać i uciekać gdziekolwiek. Nie wytrzymałam w środku bydynku i tak znowu znalazłyśmy się na zewnątrz. Dobrze, że chociaż panikowałyśmy na zmianę i zawsze jedna z nas miała siłę, żeby uspokajac drugą.

W tym czasie wszyscy nasi koledzy i koleżanki z pracy, zapewne by uspokoić klientów, nie wprowadzać paniki i zapewnić „normalne” funkcjonowanie hotelu, pracowali jak gdyby nic się nie stało. Przynajmniej tak to wygladało…
Większość jak nas widziała ze zrozumieniem podeszła do naszej „niedyspozycji psychicznej”, zwłaszcza, że w oczach wielu z nich też można było dojrzeć strach.

My nie byłyśmy w stanie wrócic do pracy, bo to było dla nas pierwsze tego rodzaju przykre doświadczenie i naprawdę obydwie na swój własny sposób byłyśmy w szoku. Ja zdecydowanie nie jestem przyzwyczajona do trzęsienia ziemi i nie potrafie być aż tak dzielna jak ludzie, z którymi na co dzień pracuję. Nie mam pojęcia nawet jak miałabym się zachowac w sytuacji keidy ziemia zaczyna sie mocno trzęść a ja odprowadzam gości do pokoju podczas goannai...No chyba nie powiedziałabym im: "Pamietają Państwo to wyjście ewakuacyjne, które przed chwilą minęlismy? To radze przez nie uciekać"...W takich sytuacjach nie ma żartów...
Były też osoby, które być może nieco rozbawił nasz strach i oczekiwały od nas pełnej gotowości do pracy, ale nie było ich wiele. Wiele osób jest po prostu tak oswojona z trzesieniami ziemi, że dziwią się dlatego, inni po prostu nie wiedza, ze w Polsce czegoś takiego jak trzęsienia ziemi nie ma. Jeszcze inni z kolei jak dowiedzieli się o naszym strachu, spoglądali na nas z przejęciem, bliskim politowania w momencie kiedy dowiadywali się, ze Polska jest wolna od tego rodzaju kataklizmów... więc co my biedne musimy przeżywać...

Kiedy tak przestałyśmy kolejnych kilkadzieśiąt minut na zewnatrz (w czasie których znowu się zatrzęsło ale już słabiej) przyszła do nas nasza opiekunka i widząc nasze zmartwienie i przygnębienie zaprowadziła nas do biur jinjika (personal section) gdzie spędziłyśmy kolejną godiznę kontaktujac się z bliskimi i przyjaciółmi przez interent, uspokajając ich, że nic nam nie jest i pewnie też dzięki temu uspokajając także siebie. W biurze atmosfera raczej spokojna,włączona tv z relacją "live" ale wszyscy prawie siedzieli w kurtkach na wypadek gdyby należało wybiec na zewnątrz.

My byłyśmy nadal na tyle pzrestraszone w obliczu zapowiedzi dalszych wstarzasów wtórnych, że niechętnie zdecydowałyśmy się po godzinie wrócić do naszego pokoju w akademiku. Zostałyśmy wcześniej poinstruowane o tym, jak najlepiej się zachować w razie niebezpieczeństwa, upewniono nas, że jakby co to mamy się nie czaić tylko dzwonić, albo przyjść do hotelu, w którym niektórzy z pracowników zostawali na noc.
Wczorajszy wieczór przesiedziałyśmy przy naszych komputerach i włączonym non-stop telewizorze na naszych co chwilę trzęsących się łóżkach, mniej więcej do 1 w nocy. Byłoby mi dużo ciężej gdybym była tutaj sama.

Ciężko było położyc się spać, pomimo zmęczenia. ..Strach i tyle.

Przede wszystkim wlasnie ze starachu mamy „pod reką” przygotowane rzeczy na wypadek gdybyśmy miały uciekać, chociaż raczej nie będzie takiej potrzeby. Ja położyłam się wczoraj spać w ciuchach, żeby jakby co nie uciekac w piżamce…

Trzęsło wczoraj wieczorem i w nocy cały casz, parę razy naprawde mocno…
Co zrobić...Mówią, że tak będzie trzęsło jeszcze trochę, więć trzeba się
”przyzwyczaić”. Będę się starać, bo nie chcę nabawić się jakiejś traumy po tym trzęsieniu...

Wierzymy w co nam mowią tutaj wszyscy, że Hakone jest i tak dośc dobrze polożone i nam nic strasznie starsznego nie grozi. Wczoraj żadnych spektakularnych zniszczeń nie było, więc nie mamy powodów żeby w to nie wierzyć. Hakone jest wysoko położone więc tsunami nas na pewno nie dosięgnie.
Tak więc nie martwcie się za bardzo - nie powinno być źle, co najwyżej bardzo nieprzyjemnie.

Na koniec jedna rzecz. Przeczytałam dzisiaj rano na stronie internetowej jednej z polskich stacji informacyjnych nagłówek „Japończycy nie okazują emocji” i mocno mnie to zirytowało…Uważam że tego rodzaju "opinie" (zwłaszcza w nagłówkach) są jakims tragicznym nieporozumieniem, które sprzyja w wyrobieniu mylnej opinii o tym co tutaj się dzieje i jak na to reagują ludzie.

Fakt, że mało kto tutaj wpada w takiej jak ta wczorajsza niebezpiecznej sytuacji w panikę czy histerię, nie świadczy jeszcze o tym, że jest się pozabwionym emocji. Ja widziałam wczoraj na twarzach większości osób wiele emocji. Tak, rzeczywiście nie są one okazywane aż w tak bezpośredni (czy też głośny) sposób jak na Zachodzie, ale widziałam jak wczoraj wiele osób „ściągnęło” swoją „maskę” z twarzy, bo to są normalni ludzie, nie tylko wielcy potomkowie samurajów, dla których hart ducha jest rzeczą najważniejszą. Japończycy są bardzo dumnym narodem i maja w głowach zakodowane to, że muszą być gotowi na tego rodzaju sytuacje (zwłaszcza, że mniejsze trzęsienia ziemi nie są rzadkością) , więc są z tego powodu raczej niezwykle dzielni i potarfią szybko dobrze się zorganizować , otrząsnąć i wrócić do swoich obowiązków. To, że nie popadają w wielką panikę jest godne podziwu i pozazdroszczenia.

Okazywanie emocji nie polega przecież tylko na krzyku,histerii, czy płaczu w momncie zagorżenia, ale również na bardziej subtelnych sposobach jego wyrażania, chociażby takich kiedy matka ze wszystkich sił przytula swoje dziecko by je osłonić swoim ciałem, tak na wszelki wypadek, ; sa to też pzrestraszone oczy osób, martwiących się o to, czy ich bliskim nic się nie stało.
To, że Japończycy potrafią natychmaist wrócic do swoich obowiazków i wkrótce po tym co się stało uśmiechac sie do siebie czy nawet śmiać się i żartować, może nas dziwić( i mnie dziwi), ale nie jest oznaką totalnego zobojętnienia. Moim zdaniem bierze się raczej z przyzwyczajenia do trudnych warunków w jakich przyszło im żyć i dzielnie znosić. Zresztą, pewnie składa sie na to wiele innych czynników wynikających z ich wierzeń, sposobu myślenia, kultury, które wykraczają poza ramy mojej skromnej jak na tą chwilę wiedzy...
Ale strasznie mnie wkurzają tego typu "sensacyjne" nagłówki...

Kończę tym swój wpis. Emocje trochę opadły, ale niepokój pozostał, bo dalej nami trzęsie niemal co chwilę. Tylko, że dosyć słabo.
Starsznie dużo miejsca dzisiaj poświęcaja w tv tej elektrowni jądrowej w Fukushimie...Straszne...miejmy nadzieję, że już nic się nie stanie, bo naprawdę ciężko i przykro jest mi patrzeć na to co już sie stało:(

czwartek, 10 marca 2011

Gdzie się podziały Gumisie?, czyli Disneyland Tokio

(10 luty)Gdzie się podziały Gumisie?, czyli Disneyland Tokio



10 lutego nastąpiła rzecz niesamowita. Nie chodzi mi o to, że mogłam po raz pierwszy przekonać się o tym jak szybko jezdzi Shinkansen…(a jezdzi naprawdę szybko). Był to dzień , w którym przeniosłam się w czasie o jakieś 20 lat wstecz by jeszcze raz poczuć się jak dziecko:) W przeddzień powrotu do kraju stażystów z Indonezji, pojechaliśmy razem do tokijskiego Disneylandu:D

Pojechaliśmy super szybkim Shinkansenem. Jak jezdzimy do Tokio „normalnym” pociągiem, podróż z Odawary zajmuje około 1 godziny 40 minut. Shinkansen ta samą trasę pokonuje w 40 minut…:) Jedzie naprawdę szybko, czego w ogóle nie czuć, jest bardzo cicho i wygodnie. (Ech! Chciałabymm zapomnieć o PKP!:D) Jedynym „ale” co do Shinkansenów jest, jak się można domyślić, cena biletu. Tanio niestety nie jest. „Normalny pociąg” kosztuje nas 850 jenów w jedną stronę, Shinkansen kosztował (całe szczęście nie nas...) 3100 jenów.



Welcome to Disneland Tokio! Już z daleka widać wielki pałac księżniczki, który jest oczywiście atrapą..Jak byłam dzieckiem i widziałam taką sama atrapę w tv jak pokazywali Disneyland na Florydzie nie chciałam uwierzyć jak Mama mówiła „Dziecko, to nie jest prawdziwy zamek!”…Cóż….Mamo… miałaś rację…:P

Wszędzie jest strasznie kolorowo, z głośników non-stop wydobywa się przesłodzona muzyka z bajek (osobiście po dłużym czasie miałam jej trochę dosyć..powiedzmy, że wolę cieższa muzykę...)i przeróżne atrakcje, gdzie by się nie poszło.





Niemal co krok można się natknąć na postać z jakiejś bajki pozującą do zdjęć i machajacą radośnie (słowa nie oddadzą tego jak radośnie:P) wszystkim wokoło rękami. Do zdjęcia z Myszką Mickey i Minnie trzeba było czekac około 40 minut… Nie chcialo mi się...



Pełno sklepów z przeróznymi pamiątkami - od maskotek,breloczków, ubrań, aż po rzeczy do wyposażenia mieszkania…wszystko z ulubionymi postaciami z bajek Disneya, do wyboru. W jednym ze sklepów można było kupić Mickey&Minnie Mouse jako laleczki hinamatsuri (profanacja!:D).



Chyba największym powodzeniem wśród pamiątek cieszyły się uszy myszki Mickey albo Minnie, bo co druga osoba nosiła cos takiego na głowie…



Ludzi masa…! To musi być starszne co tutaj się dzieje w weekendy, skoro my byliśmy w czwartek,a żeby dostać się do niektórych atrakcji trzeba było odstać swoje nawet po 2,5 – 3 godziny w kolejkach…



Kasia, ja i nasza Anielica nie chcąc stać po 2,5 godziny w kolejce do Splash Mountain (łódka, którą zjezdża się gwałtownie w dół) poszukałyśmy atrakcji na których czekanie nie zajęło nam więcej niż 30 minut. I tak, w Fantasyland udało nam się przejechać łódką cały świat w miniaturze, jak to reklamowano po angielsku „happiest cruise that ever sailed” . Rzeczywiście bardziej „kawaii” świata nie można zobaczyć..do tej pory czasami włącza mi się w głowie piosenka która tam leciała „世界はひとつ” tłumaczona na angielski „It’s a small world after all…”, ogłupiające:P.





Odwiedziłyśmy też domek Chip&Dale'a, „poszalałyśmy” gokartem na torze wyścigowym, powłóczyłysmy się po Toon Town, a nawet przeleciałyśmy się statkiem kosmicznym ze Star Wars w Tomorrowland (yyeeey!!!):)





Później był jeszcze Jungle Cruise (do obrońców zwierząt: to były tylko poruszajace się figury…) i Western River Railroad (ciuchcia, która objeżdża cały Disneyland dookoła).





A jak zrobiło się ciemno, parada Dreamlights... (takie show gdzie kolejno na specjalnie podświatelanych platformach „jadą” postaci z bajek). Na więcej się nie zdążylismy załapać…Te kolejki...

fot. Kasia

fot. Kasia

Ja miałam straszną nadzieje, że tego dnia uda mi się spotkać… Gumisie:D Starsznie lubiłam tą bajkę, chyba najbardziej ze wszystkich Dobranocek Disney’a emitowanych za czasów mojego dzieciństwa o 19.05 na TVP1 w każdą niedzielę. Schodziłam caly Disneyland i nic!!! No gdzie one się podziały???

Gumisie:)

Żadnego Gumisia nie spotkałam. ..:( Niestety…W Japonii nikt właściwie tej bajki nie zna…:( Co zrobić…dobrze, że nie jestem już dzieckiem i rozumiem, że nie wszystkie marzenia mogą się spełnić…:P

Tak w ogóle to w Disneylandzie pracuje chyba w jednym miejscu najwięcej cudzoziemców w całej Japonii!:D no ale to w sumie nic dziwnego...No bo kogo innego zatrudniliby do odegrania Kopciuszka, Śpiącej Królewny, Alicji w Krainie Czarów, czy Piotrusia Pana??? Wszystko to właśnie są gaijini:D ich kostiumy są rzeczywiście „bajkowe”,ale przez starszliwie gruba warstwę makijażu na twarzy wygladają jak figury woskowe, które w cudowny sposób ożyły…





I tak minął nam cały dzień. Wieczorem do Hakone wróciłyśmy już tylko my dwie – stazyści z Indonezji zostali w Tokio, bo na następny dzień mieli samolot do domu…Papa!:<

Ps. Czy ktoś wie gdzie można spotkać Gumisie???...:P

niedziela, 6 marca 2011

送別会, czyli ありがとうさようなら友達!

(8 luty)
送別会, czyli ありがとうさようなら友達!

Wspominałam kilka razy w swoich wpisach o tym, że w naszym hotelu oprócz nas – stażystek z egzotycznej Polski, jest 6 stażystów z Indonezji (2 dziewczyny i 4 chłopaków) i jedna stażystka z Korei.
Indonezyjczycy przyjechali do Japonii jeszcze przed nami, w październiku, a koleżanka z Korei na początku stycznia.
Bardzo szybko z Kasią zaprzyjaźniłyśmy się z całą 7,więc było nam strasznie smutno, kiedy przyszedł czas, by ich pożegnać. Imu z Korei (też studentka japonistyki) wracała do swojego kraju 8 lutego, a Indonezyjczycy 11 lutego.
Nasi koledzy z Indonezji byli wszyscy na stażu w restauracji, dziewczyny trochę w restauracji, torchę w housekepping i chiwlę u nas w Guest Relation, gdzie cały swój staż spedziła Imu.

W związku z zakończeniem przez nich stażu w hotelu odbyła się jedna impreza oficjalna: 送別会(soubetsukai/przyjęcie pożegnalne) i 卒業式 (sotsugyoushiki/ceremonia ukończenia stużu) w jednym, oraz druga mniej oficjalna impreza w hotelowym barze.
Na tej oficjalnej miały zostać wręczone dyplomy/certyfikaty ukończenia stażu w Fujiya Hotel, wygłoszone tradycyjnie podziękowania i przemówienia, a stażyści mieli wszystkich poruszyć do łez swoimi wspomnieniami z pobytu:)

Było naprawdę mega oficjalnie... Wchodzimy do sali bankietowej w naszym hotelu (tzw. Kasukeddo ruumu), na dodatek nieładnie spóźnione około 10 minut (byłyśmy pewne, że jak zawsze powiedzieli nam, że mamy przyjść na daną godiznę, która zawsze okazywała się być przynajmniej pół godizny przed rzeczywistą godziną rozpoczęcia danego wydarzenia i siedizałyśmy zawsze niewiedząc co ze sobą począć, sierotki…:D) W Sali panowała bardzo poważna atmosfera. Na podeście (czy też scenie jak kto woli…) Szef Wszystkich Szefów i Szef Szefa Wszytskich Szefów, prezesi w komplecie, jacyś dziennikarze lokalni i któż wie kto jeszcze! Sala przyozdobiona flagami Japonii, Korei Południowej, Indonezji i Fujiya Hotel...




Nasi przyjaciele - główne gwiazdy (oczywiście zaraz po szefach i prezesach…zawsze pamiętaj gdzie twoje miejsce!:P) tego wieczora, odświętnie ubrani (Imu miała na sobie tradycyjną koreańską „sukienkę”, wyglądała wprost cudownie!), siedzieli przodem do sceny w jednym rządku i czekali na wręczenie im dyplomów. Ale do tego długa droga…Najpierw należało wysłuchać przemówień wszyyyyyystkich ważnych osób, a za każdym razem przed takim przemówieniem padała komenda od prowadzącego tą imprezę „Stażyści powstać!” i chwilę później „Stażyści usiąść!”.

Jest w końcu! – moment wręczenia dyplomów – Szef Wszystkich Szefów odczytuje uroczyście tekst certyfikatu (wydawało mi się, że odczytwyał także po angielsku…., ale nie jestem pewna…:P), każda osoba po kolei podchodzi i odbiera swój dyplom, po drodze w kilku miejscach przystając i kłaniając się głeboko.

Później bardzo miła część kiedy niemal każdy z prezesów i innych ważnych osób wręcza prezenty, chwila wzruszajacych wspomnień ze zdjęciami na telebimie...ej, serio było wzruszająco…:)



Jeden z prezesów uronił nawet niejedną łzę...

Na przyjęciu obecni też byli dyrektor i nauczyciele szkoły do której jezdziliśmy wszyscy w odwiedziny. Dzieci specjalnie na pożegnainie narysowaly wszystkim ich portrety:) Jakoś tak dziwnie sie stało, że i my z Kasia dostałyśmy swoje...chociaż nigdzie na razie sie nie wybieramy:P



sweet:)

Później był czas na „wyżerkę”. Pysznego jedzenia jak zawsze mnóstwo, tym razem menu wzbogacone zostało o tradycyjne potrawy kuchni indonezyjskiej i koreańskiej, na dodatek własnoręcznie przygotowywali je sami stażyści więc nie wypadało nie spróbować.Yummy!




Na sam koniec wszyscy obecni wstali, rozdzielili się na dwie grupy, które stanęły naprzeciw siebie rzędami, podnosząc do góry ręce tworząc taki jakby korytarz, w którym później przeszli wszyscy stażyści na drugi koniec sali. Następnie były oklaski. powiedziano nam, że to taki japoński zwyczaj przy tego rodzaju imprezach...




Cóż, później nastąpiła nieoficjalna i bardziej kamerelna część w hotelowym barze. Drinks on the house:)! !!

Takie nieoficjalne spotkania zawsze „zbliżają ludzi” i zawsze można doweidzieć się jakiś rewelacji na tematy przeróżne. Tak też było i tym razem….O mały włos nie zakrztusiłyśmy się z Kasią naszymi pysznymi drinkami, kiedy to podczas „zwierzeń” nasz Anioł Stróż zdradził nam swój wiek, ruinując tym samym swój obraz w naszych głowach:D. Bo my myślałysmy, że jest (za przeproszeniem…) "małolatem" i że jest młodszy od nas i ma jakieś 23-24 lata. A tu –bum!: okazało się, że 30 letni mężczyzna z niego! Nigdy byśmy mu nie dały 30 lat…Z reguły Japończycy wyglądają baaardzo młodo i trudno jest okrślić ich wiek (tylko pozazdrościć). Poprzez metodę prób i błędów mniej wiecej opracowałyśmy teraz z Kasią sposób na zgadywanie wieku Japończyków. Przeważnie należy dodać do tego co się myśli 5-6 lat... Serio, sprawdza się w ponad 90%...:) :D

Szkoda, że stażyści z Indonezji i Imu z Korei nie zostają na dłużej ..:(Będziemy tęsknić.

Siedząc tak i obserwując cały przebieg imprezy, myślałyśmy sobie trochę przerażone – „Ty, ale nas też coś takiego czeka???”/”O matko, nas też będą tak oficjalnie żegnać???”….może lepiej nie zawracać wszystkim głowy i poprosić, żeby wysłali nam dyplomy do Polski…? Tylko koniecznie razem z prezentami :)



Ps. Fotografie z przyjęcia są autorstwa Anioła Stróża:)

środa, 2 marca 2011

新年会po raz pierwszy…, 新年会po raz drugi…, 新年会po raz trzeci… BINGO!!!

(początek lutego)

新年会po raz pierwszy…, 新年会po raz drugi…, 新年会po raz trzeci… BINGO!!!

Pisałam już wcześniej o naszej imprezie z okazji nowego roku, czyli 新年会(shinnenkai), w Guest Relaton –ka.
Ostatnio miałyśmy okazję uczestniczyć w podobnych wydarzeniach, z tym, że na troche większą skalę. Pierwsze shinnenkai było tylko naszego Fujiya Hotel Miyanoshita, drugie całej sieci hoteli Fujiya( w sumie jest ich 8).
Porównując wszystkie trzy imprezy, najprościej możnaby powiedzieć, że poczynając od tego w GR-ka, wzrastał stopień oficjalności, rangi kazdej z imprez.

Podczas Shinenkai GR-ka atmosfera była bardzo wyluzowana, było głośno ,a dla niektórych skończyło się spaniem na podłodze izakaya:D (bynajmniej nie dla żadnej z nas…) Nasz kachou (szef)był niczym dobry wujaszek, który jakby co, będzie cię krył przed surowymi rodzicami, więc można było pozwolić sobie na bardzo dużo…Nikt nie zaglądał nikomu do kieliszka, wszyscy polewali wszystkim:D Była to wyśmienita okazja do poznania wielu „nowych” osób…tzn. można było w trakcie tej imprezy dojść do wniosku, że tak naparwdę,to do tej pory nie znałeś nikogo i np. Yamada (nazwisko przypadkowe) z którym codziennie pracujesz to nie ten sam Yamada, który siedzi teraz z toba przy stole i pije piwo tylko zupełnie ktoś inny:D

Impreza Shinenkai naszego hotelu to impreza, w której uczestniczyli wszyscy jego prezesi, więc już choćby dlatego było bardziej sztywnie. Czujesz się na tej imprezie „jak w domu”, ale jesteś już na oku „rodziców” więc musisz uważać na to co robisz, mówisz, a przede wszystkim co i ile pijesz (chociaż wszyscy cię namawiają do „złego”, a jak…) Jest osoba, która prowadzi taka imprezę zgodnie z tym jak została ona zaplanowana (pamiętamy o tym, że w Japonii wszystko musi być pod kontrolą…).Na początek i na koniec wyjdzie ktoś ważny by podziękować za zeszły rok i prosić o więcej w tym nowym, ale nikt nie ma pretensji jeżeli w tym czasie skupisz swoją uwagę na jedzeniu i piciu, pamiętajac tylko o tym, żeby w odpowiednim momencie wraz ze wszystkimi wstać i krzyknąć „kanpai!” (na zdrowei!) No i nie można skończyć śpiąc pod stołem:D

Shinnenkai sieci hotelów Fujiya to już sztywka na max – wielka sala, wykwinte dania, elegancki strój wymagany, była nawet rzeźba lodowa przedstawiajaca najstarszy budynek naszego hotelu, czyli było z wielką pompą:D!


Honkan jako rzeźba lodowa

Na początku Szef Wszystkich Szefów wraz z prezesami stoją przed dzrwiami i witają kolejno przybywających gości. I tutaj mieliśmy jakiegoś master of ceremony, który panował nad parwidłowym przebiegiem imprezy (..ech! znowu ta prefekcyjna organizacja!). Szef Wszytskich Szefów przemawia bite 20 minut bo obecni sa Szefowie Wszystkich Szefów innych hoteli ,pozostali prezesi w komplecie, prasa i nie tylko, burmistrz miasta też musi mieć swoje 5 minut (a może nawet 10) – stój, słuchaj, przytakuj, śmiej się z żartów i uśmechaj się.
Oczywiście należy się pilnować…! :D Oczywiście to „pilnuj się” odnosi się do tych co są niżej niż Szefowie Wszystkich Szefów i cała gromada prezesów, bo wiadomo, że im zawsze wolno wszystko i wszędzie:D A takim pionkom jak my (ba!nawet niektórym nie-pionkom) to nie można było jeść w trakcie, tylko dopiero jak wszystkim najważniejszym gościom pomachano na dowidzenia i zamknięto za nimi drzwi. Za to można było pić, ale jak wiemy to niebezpieczne na pusty żołądek pić alkohol, bo szybciej uderza do głowy. Przynajmniej w moim wypadku…

Co jeszcze charakterystyczne na imprezach tego rodzaju to to, że polegają na tym (po tym jak jest już po przemówieniach), że krążysz po sali…krążysz..od jednego romówcy do drugiego. Powitanie, krótka kurtuazyjna wymiana zdań (ja mam często problem z wyczuciem kiedy skończyć mówić..:D) i ruszasz dalej do kolejnej osoby, scenariusz się powtarza. Tymniemniej, dzięki takim wydawałoby mało znaczącym wymianom zdań, jestes w stanie poznać dużo osób, często bardzo ważnych. Jeżeli uda ci się zrobić na nich dobre wrażenie, to znajomość taka może stać się bezcenna. Ale o tym kiedy indziej.

Na koniec krótko o zabawie, która czasami towarzyszy tego rodzaju imprezom,czyli BINGO. W naszym hotelu przy okazji shinenkai , gra w bingo stała się już tradycją. Dla tych, którzy nie są wtajemniczeni w zasady tej jakże skomplikowanej gry: dostajesz planszę 5x5 z przypadkowymi liczbami i zakreślasz na swojej planszy liczbę, która zostanie wylosowana. Jeżeli uda ci się zebrać 5 w jednej lini, to wygrywasz i krzyczysz BINGO!, żeby wszyscy o tym się dowiedzieli :D. Nagordy w naszym hotelowym były nie byle jakie, bo np. nocleg w luksusowym hotelu w Yokohamie dla 2 osób, aparat cyfrowy, rower, wielki miś maskotka, a nawet proszek do prania!:D


przykladowa płansza do gry w bingo

Potrafię naprawdę głośno się wydrzeć i bardzo chiałam zaprezentować swoje możliwości tego wieczora, ale niestety 運が悪かった (un ga warukatta) , czyli szczęście się do mnie nie usmiechnęło:( Uśmiechnęło się za to do Kasi, która wygrała….lustro!!! Takie duuuże lustro do powieszenia na ścianę, rozwiązując tym samym nasz problem spowodowany jego wcześniejszym brakiem…naprawdę miałyśmy dość za każdym razem przed wyjściem pytać siebie nawzajem „Ty, pasuje mi to?/Dobrze w tym wyglądam?”. Małe lusterka do makijażu w takiej sytuacji nie wystarczają…rozumiecie…Nawet przed pójściem na tą właśnie imprezę, marudziłyśmy do siebie, że jakby to było wspaniale mieć lustro w pokoju:) No i mamy, dzięki temu, że w Kasi wypdaku 運がよかった!(un ga yokatta), czyli szczęście się do niej uśmiechnęło:)


wygrana Kasi

Teraz każda z nas ma możliwość dokonania krytycznej samooceny zanim wystawi się na widok publiczny:D Mi było trochę smutno, że nic nie wygrałam, ale przecież to tylko dlatego, że w tej grze nic nie zależało od moich wybitnych zdolności w żadnej dziedzinie:) Przynajmniej tak to sobie tłumaczę, żeby mi było lżej przełknąć tą porażkę:D

Autorki

Szukaj na tym blogu