niedziela, 20 lutego 2011

W poszukiwaniu góry Fuji, czyli jezioro Ashi, Komagatake i Hakone-jinja

(22-23.01)

W poszukiwaniu góry Fuji, czyli jezioro Ashi, Komagatake i Hakone-jinja



Uwielbiam piątkowe popołudnia, kiedy „odbębniło się” swoje ,chociaż to chyba nieodpowiednie słowo bo w Japonii nic nie ma prawa się odbębniać.., więc raczej KIEDY TO SWOJA CIĘŻKĄ PRACĄ PRZEZ CAŁY TYDZIEŃ ZASŁUŻYŁO SIĘ NA ODPOCZYNEK :D i w perspektywie ma sie całe dwa dni wolnego:) robi się jeszcze milej jak ten wolny czas wypełni się odpowiednią ilościa snu, tak by mieć energię na zrobienie tego wszystkiego na co nie ma się okazji, albo czasu w tygodniu.

W tygodniu ciężko jest nam się wydostać poza naszą mieścinę, dlatego w weekendy odczuwamy ogromną chęć „wyrwania się” gdziekolwiek. Kiedy jest się na kilka dni przed kolejną wypłatą i ma się taka chęć, jest się zmuszonym wybrać miejsce do którego transport nie pochłonie zbyt dużo tego co jeszcze zostało w portfelu, albo zbyt dużo z tego co musisz od kogoś życzliwego pożyczyć (wiadomo, co się odwlecze to nie uciecze, jak powiadają:D).

Tym razem pomysł wycieczki został nam podsuniety przez naszą koleżankę z Korei, Imu, też stażystkę.
W piątek po pracy trójosobowa narada w naszym jimusho, gdzie zapadają wstępne decyzje , potwierdzone następnie podczas chit-chata na ofuro:)i uzgodnione: sobota 12 zbiórka i jedziemy do Moto-Hakone, nad Ashi-no-ko i do Hakone jinja, a potem rope way na Komagatake (to jedna z wyzszych górek w okolicy), z której zamierzałyśmy podziwiać Fuji, odczuwając straszliwy niedosyt jej widoku.



W momencie dotarcia do Moto-Hakone, pogada była baaardzo obiecujaca. Co prawda nr jeden na liśice zajmowała w ten dzień Hakone-jinja, ale kilka chmur na niebie wróżyło w tym czasie zapeirające dech w piersiach widoki na Fuji z góry Komagatake więc plan uległ pewnym zmianom. Niestety, autobus pod kolejkę linową jezdził tylko co 50 minut, więc zanim dostałyśmy się na miejsce, minęła ponad godzina, podczas której z kilku chmurek zrobiło się kilka-…dziesiąt. I oczywiście, jak to bywa zazwyczaj, prawie wszystkie z tych kilkudziesięciu chmurek „zawiesiło się” nad Fuji, tak, że niewiele jej można było zobaczyć ( dochodzą mnie słuchy, że ta góra jest bardzo złosliwa..., a może to pogoda jest złośliwa…nie wiem..), chyba, że ma się sporą cerpliwość by „złapać” ten moment kiedy choć kawałek uda się zobaczyć, no albo ma się nie mniejszą wyobraźnię, która pozwoli zobaczyć to, czego nie widać:)






No dobra..nie będę aż taka wybredna ( i marudna)-tak, tak, tak – widoki i tak zachwycają, a na dodatek zawsze można sobie powiedzieć, że Fuji w chmurach wygladą jeszcze piękniej, bo tak tajemniczo…:) z góry podziwiać można też oczywiście jezioro Ashi, a nawet można dojrzeć Odawarę, ocean…pięknie! Interesujaco wyglądają w tym dosć surowym i dzikim krajobrazie znajdujące się w dole pola golfowe, bo są takie sztuczne, „poukładane”.








Cały sczyt Komogatake można obejść w 30-40 minut specjalnie wyznaczonymi scieżkami. Niemal na samaym środku i na samym nazwijmy to sczycie szcytu stoi mała urocza jinja, w której mieszka kapłan – pustelnik..chyba mieszka. Bo kapłan z pewnoscią tam był, ale może codziennie wjeżdża do góry „do pracy” i zjeżdża na dół po jej zakończeniu? Bo każda jinja swoją drogą, to nie taki zły interes – można w niej kupić tabliczki wotywne, wróżby, talizmany itd. ,itp., nie mówiąc o tym, że jak wierny rzuci ofiarę pieniężna kami, to ktoś w końcu musi za kami tymi pieniędzmi” obracać”, prawda? Niestety to, czy kapłan był kapłanem-pustelnikiem, czy też kapłanem- biznesmanem, pozostanie zagadką Komagatake chyba na zawsze:)








Jedyne co psuje widoki z/na Komagatake jest budynek samje kolejki linowej, wygląda jak stwór z lat 80-tych ( a może i jeszcze starszy to stwór..), straszliwe zaniedbany w środku i na zewnątrz, co mnie osobiście dośc zdziwiło, bo jednak sporo turystów z tej kolejki wydaje się, że korzysta. Na dole kolejki lata 80-te i poczatek 90-tych też królowały w „architekturze” budynków noszących nazwy typu „Shopping Plaza”, takie troche nasze stare „pawilony”. Żeby wszystko dobrze współgrało, z głośników też muzyka z tego okresu, z piosenkami New Order na czele:) (żeby nie było – moim zdaniem New Order jest ok:) )

Tak się zawindow-shopowałysmy w tym Shopping Plaza, że autobus powrotny do Moto Hakone o godzinie 15.30 odjechał bez nas i zawisła nad nami groźba tego, że w ten dzień nie damy już rady wejśc na teren Hakone jinja, bo jak podawali w przewodnikach, wstęp tylko do 16...
Genialny pomysł – w drodze na kolejkę wydawało nam się, ze widziałyśmy przystanek, z którego byłoby parę kroków do świątyni, możnaby było z tego przystanku podejśc do niej „od góry” więc właśnie tam (przynajmniej tak nam się wydawało) wysiadłyśmy..Ale chyba poszłysmy nie w tą strone co należało, bo owszem zeszłyśmy „od góry”, ale wylądowałyśmy z powrotem centrum Moto-Hakone…Tak tak, niektórzy będą od razu mówić, że kobieta dobrej orientacji w terenie nie ma:D a że byłyśmy we trzy, to nasze szanse znalezienia miejsca zmalały niemal do zera...:)

Trochę zawiedzione, że nie uda nam się wejść tego dnia na teren świątyni, postanowiłyśmy chociaż podejść w jej strone i pstryknąć parę zdjęć...i niespodzianka – Pomimo tego, że było już przynajmniej 30 minut po 16, nikt nas nie zatrzymał czy też „zamknął drzwi przed nosem”, i tak wraz z innymi „spóźnialskimi” spokojnie przekroczyłyśmy teren świątyni, do której prowadzi ścieżka wśród wysokich drzew i lampionów ( w tych ostatnich świecą oczywiście żarówki:D), tworzących neisamowitą i tajemniczą atmosferę. Wyobraziłam sobie jak bardzo tajemniczo i mrocznie było w czasach, kiedy światynia została zbudowana (to co widzimy dzisiaj było kilka razy zdaje się odbudowywane), czyli prawdopodobnie w VIII wieku..i ile osób musiało czuwać nad rozpalaniem tych lampionów, które dzisiaj wystarczy zapalić jednym guziczkiem.







Sam budynek światyni, choć bardziej skromny w intensywności kolorów i rozmairze (wszak Hakone było i jest nadal „prowincją”) przypominał mi trochę Tsurugaoka Hachimangu w Kamakurze. Dookoła placu, na którym stoi świątynia także pełno zieleni, a w ogóle w całej okolicy górują wysokie cedry i to one tworzą tą tajemniczą atmosferę miejsca. Niektóre z nich wyglądają na bardzo stare, wręcz „zabytkowe” . Te zdaje się najstarsze i najbardziej okazałe ogrodzono płotkiem, a pomiędzy szpary w korze ludzie „wciskają” …monety, co wygląda dośc ciekawie, no ale przecież drzewa są jedną z siedzib kami, więc dziwić nie powinno.



fot.Kasia

Choć w pewnym momencie same zasabotażowałyśmy nasz plan wycieczki przechadzką po „Shopping Plaza”, udało się – zobaczyłyśmy wszystko, co zaplanowałyśmy, Fuji także, choć może nie w pełnej okazałości, ale jak to mówią „jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”:)My z Kasia na pewno nie mamy co rwać włosów z głowy, bo przed nami jeszcze ładnych pare miesięcy na to, żeby w końcu Fuji (albo pogoda) przestała być złosliwa.

Kiedy dotarłyśmy z powrotem do naszej części Hakone, czyli Miyanoshita, było już ciemno. Po tym co w tamtej chwili pozostało mi w portfelu, ucieszyłam się, że zdążyłyśmy na kolacje do naszej stołówki i nie musze wydawać pieniędzy których nie zostało mi wiele, na jedzenie na własną rękę. (zwłaszcza że w autobusie zagapiłam się i wrzuciłam 100 Y do szufladki, do ktorej nie powinnam i koniec….zostałam zmuszona zostawic „napiwek” bo automat nie wydał mi moich 50 Y…może to niewiele, ale zawsze coś..).

Niedziela upłynęła jak zawsze baaardzo leniwie, zwłaszcza, ze było wyjątkowo zimnio i wietrznie na zewnątrz. Moje niedzielne lenistwo polega oczywiście na długim spaniu, później praniu sprzątaniu, pisaniu maili i innych bzdur, które następnie wysyłam jak idę do lobby na internet, kontaktowaniu się z Poorando, czytaniu zaległej prasy z całego tygodnia, żeby wiedzieć co się dzieje na świecie ( i móc klientom np. z Australii powiedzieć jak przyjada do naszego hotelu coś w stylu” Ojej, słyszałam o starsznej powodzi w Państwa kraju. Mam nadzieję, że region w którym Państwo żyją nie uległ poważnym zniszczeniom.” :) ), czytaniu książek, a parę razy nawet zdarzyło mi się pouczyć..(!!!).

Ale tak naprawdę to nie przepadam za niedzielami, bo od godzin popołudniowych myślę już zawsze o poniedziałku i tym, że trzeba znowu do pracy… Głupie to trochę z mojej strony zamęczać się tak o czymś co dopiero za kilkanaście godzin, ale co zrobić..:D Od przyszłej niedzieli zacznę myślec od godzin popołudniowych tak: „Ach, jak wpaniale, że niedziela się już kończy i za kilkanaście godzin będę mogła pójśc do pracy uszczęśliwiać innych. Nie mogę się doczekać!.”… Tak, to brzmi o wiele lepiej. Bardziej „po japońsku” prawda? Później pozostanie mi tylko w to uwierzyć:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autorki

Szukaj na tym blogu