sobota, 12 marca 2011

来る来る!, czyli uwaga wstrząs nadchodzi...

(12 marzec)
Ten wpis będzie o tyle wyjątkowy, że napisany jeszcze dość „na gorąco” , czy też na bieżąco, ze względu na wczorajsze okoliczności, czyli to starszne trzęsienie ziemi…

Na początek przede wszystkmi zapewniam, że żadnej z nas nic się nie stało i jesteśmy całe i zdrowe:) chociaż ja jestem nadal przestarszona…

Niestety te straszne obrazki, które pokazuja w tv są prawdą i na północnym wschodzie Honshu wczoraj działy się rzeczy straszne, w które do tej pory jest mi trudno uwierzyć…

Miejsce naszego pobytu, czyli Hakone,lezy ponad 70 km na południe od Tokio. Też nieźle nas tutaj wytrzęsło wczoraj (ponad 5 stopni, w regionach najbardziej dotknietych było 8.9...!), ale całe szczęście nikomu nic się nie stało, nasz hotel stoi tak jak stał i żadnych spektakularnych zniszczeń nie ma.

Wczoraj w momencie tzręsienia ziemi wracałyśmy właśnie do pracy po tym jak byłyśmy razem z opiekunką naszego stażu w jednym z okolicznych muzeów. Wsiadłyśmy właśnie do autobusu, który przejechał tylko kawałek i się zatrzymał bo kierowca poczuł pierwsze wstarząsy. Jak tylko zdążył powiedzieć przez mikrofon do pasażerów,że „Wygląda na to,że zbliża się trzęsienie ziemi” wstrząsy stały się mocniejsze... Inne samochocdy na ulicy też się zatrzymały.
Przez około 40 sekund co najmniej bujało naszym autobusem z jednej strony na drugą, tak jak jakąś kołyską... Momentami bujało naprawde niebezpiecznie mocno, chociaz my nie do końca wydaje mi się, ze czułyśmy jak mocne są te wstrzasy, bo autobus je jakby zamortyzował.
Był starch, ale nie było żadnej paniki w autobusie, może oprócz tej na naszych twarzach (chociaż ja o dziwo na poczatku zachowałam w miarę zimna krew..), ale jak widziałyśmy jak wielkie ze strachu stały się oczy naszej opiekunki (która powiedziała nam za chwilę, że to było jedno z mocniejszych, jeżeli nie najmocniejsze tzręsienie ziemi jakie doświadczyła mieszkając w okolicy Hakone), wiedziałyśmy, że naprawdę wesoło nie jest.

Jak wstrząsy ustały, autobus ruszył dalej jakgdyby nigdy nic i po około 25 minutach byłyśmy z powrotem w naszym hotelu. Mimo naszych obaw (niektóre budynki mają ponad 100 lat), stał na swoim miejscu. W hotelu wszyscy byli zdizwieni tym, jak mocny był ten wstrząs sprzed 25 minut, u wielu dało się wyczuć zmartwienie,ale na pewno nie panikę. Wszystko w hotelu działało jak zawsze, tylko nam było troche dziwnie się w to wpasować…

Od przyjazdu do Japonii, przez te trzy miesiące kilka razy przynajmniej ziemia zatrzęsła się, ale zawsze krótko, bez żadnych konsekwencji i ze skwitowaniem z mojej strony do Kasi :”Ej poczułaś jak się trzęsło?”. Na co Kasia przeważnie odpowiadała ku mojemu rozczarowaniu „Nie, nic nie poczułam”…:)

Parę razy też wspominałysmy do siebie, że spodziewałyśmy się po przyjezdzie, że jedną z pierwszych rzeczy jakie nas naucza to zachowanie się na wypadek trzęsienia ziemi, ale nic takiego nie miało miejsca (pomimo tego, że o tym wspominałyśmy), więc myślałam sobie, że jakby co pozostanie mi tylko zdrowy rozsądek i wiedza teoretyczna, którą zdobyłam oglądając kilka razy programy na temat trzęsień ziemi na Discovery Channel i tym podobnych (:D)

Po kilku minutach od dotarcia do hotelu, jak akurat myłyśmy zęby w toalecie: bum!!! – kolejny wstrząs, może nie tak długi jak poprzedni, ale straaasznie mocny,budynek wydał z siebie starszne odgłosy, a że byłyśmy tym razem w środku to przynajmniej ja miałam wrażenie, że odczułam go jeszcze mocniej niż w tym autobusie i wtedy na serio się przestarszyłyśmy, zresztą nie tylko my, ale reszta osób w hotelu także.
Kasia ze stresu popłakała się, ja trochę zdezorientowana niewiedzielam co robić; z jednej strony chciałam iśc do miejsca gdzie była nasza opiekunka, z drugiej strony chiałam uciekać ile sił na zewnątrz, a z trzeciej już sama nie wiedziałam bo widziałam jak inni po chwili powracali do swoich obowiązków… Ja nie dam rady...
Kasi na początku nie dało się z miejsca ruszyć, bo chiała się uspokoić, i wszyscy dookoła zbiegli się, próbujac jej pomoc. W końcu wyszliśmy z kilkoma innymi osobami na zewnatrz, gdzie wydawało się, że jest najbezpieczniej. Większośc osób pracujących na zapleczu hotelu w tym czasie, było „na” telefonach komórkowych.

Po kilku czy kilkunastu minutach stania na zewnątrz jeden z pracowników popatrzył na swój telefon i zaczłął krzyczeć „Kuru!Kuru!” czyli „Idzie! Idzie!/Zbliża się!Zbliża się!” i po około 10 sekundach znowu bardzo mocno zatrzęsło i cieszyłam się, że nie jestem w tym czasie w budynku, wiedząc i słysząć jak starsznie trzęsa się okna. Większość Japończyków ma na swoich telefonach zainstalowaną aplikację, która na 10-15 sekund przed tym jak wstrząs ma nawiedzić miejsce w którym się znajdujesz, zaczyna pikać i wysyła wiadomość. Ktoś by powiedział, że co tam to 10-15 sekund daje, a jednak wydaje mi się po wczoraj, że nie jest to rzecz pozbawiona sensu.

Po tym wstrząsie zostałyśmy z Kasią na zewnątrz przez kolejne kilkadziesiat minut co najmniej. Znalazłyśmy sobie miejsce gdzie nic wysokiego w pobliżu nie bylo.
Wtedy też za pomocą neta w Kasi telefonie dowiedziałyśmy się dokładnych informacji o tym trzęsieniu ziemi i się przeraziłyśmy czytajac wiadomości z północy Honshu, czy nawet z Tokio…
Pierwszym odruchem po szybkim przeczytaniu strasznych nagłówki było wysłanie do bliskich smsa i umieszczenie na facebooku wiadomości o tym, że nic nam nie jest. Dla mnie w tym momencie największym stresem było to, żeby moja rodzina oglądajac to co się dzieje tv nie wpadła w panikę i rozpacz. U nas trzęsło baardzo, ale nie tak bardzo i nie bylo tragicznie w skutkach...
Kolejna myśl to czy wszystkim naszym znajomym o których wiemy, że przebywają w Japonii nic się nie stało…(to akurat rozstzrygało się do dzisiejszych późnych godzin popołudniowych - UFF:)) wiedziałysmy, że w jednym z najbardziej dotkniętych miejsc, w Sendai jest jedna osoba z naszego uniwersytetu…

Po jakimś czasie wróciłyśmy do budynku, z nadzieją, że te wstrząsy to już był koniec i będziemy mogły gdześ na zapleczu Front Desk przesiedzieć te kilkadziesiąt minut jakie pozostały nam do końca naszej pracy.
Zobaczyłam wtedyna Front Desku odręczne notatki, na których było spisane co w jakim pokoju się stało w efekcie wstrząsów, ale były to naprawde rzeczy poweidzmy „błahe” jak na sytuacje, np. gdzieś spadł jakis obrazek ze ściany, czy kawałek tynku itd.

Wtedy też niejako zamieniłyśmy się z Kasią rolami – ona się nieco uspokoiła, a mnie zaczał pzrerażać każdy choćby najmniejszy wstrząs. Za każdym razem kiedy coś poczułam chciało mi się płakać i uciekać gdziekolwiek. Nie wytrzymałam w środku bydynku i tak znowu znalazłyśmy się na zewnątrz. Dobrze, że chociaż panikowałyśmy na zmianę i zawsze jedna z nas miała siłę, żeby uspokajac drugą.

W tym czasie wszyscy nasi koledzy i koleżanki z pracy, zapewne by uspokoić klientów, nie wprowadzać paniki i zapewnić „normalne” funkcjonowanie hotelu, pracowali jak gdyby nic się nie stało. Przynajmniej tak to wygladało…
Większość jak nas widziała ze zrozumieniem podeszła do naszej „niedyspozycji psychicznej”, zwłaszcza, że w oczach wielu z nich też można było dojrzeć strach.

My nie byłyśmy w stanie wrócic do pracy, bo to było dla nas pierwsze tego rodzaju przykre doświadczenie i naprawdę obydwie na swój własny sposób byłyśmy w szoku. Ja zdecydowanie nie jestem przyzwyczajona do trzęsienia ziemi i nie potrafie być aż tak dzielna jak ludzie, z którymi na co dzień pracuję. Nie mam pojęcia nawet jak miałabym się zachowac w sytuacji keidy ziemia zaczyna sie mocno trzęść a ja odprowadzam gości do pokoju podczas goannai...No chyba nie powiedziałabym im: "Pamietają Państwo to wyjście ewakuacyjne, które przed chwilą minęlismy? To radze przez nie uciekać"...W takich sytuacjach nie ma żartów...
Były też osoby, które być może nieco rozbawił nasz strach i oczekiwały od nas pełnej gotowości do pracy, ale nie było ich wiele. Wiele osób jest po prostu tak oswojona z trzesieniami ziemi, że dziwią się dlatego, inni po prostu nie wiedza, ze w Polsce czegoś takiego jak trzęsienia ziemi nie ma. Jeszcze inni z kolei jak dowiedzieli się o naszym strachu, spoglądali na nas z przejęciem, bliskim politowania w momencie kiedy dowiadywali się, ze Polska jest wolna od tego rodzaju kataklizmów... więc co my biedne musimy przeżywać...

Kiedy tak przestałyśmy kolejnych kilkadzieśiąt minut na zewnatrz (w czasie których znowu się zatrzęsło ale już słabiej) przyszła do nas nasza opiekunka i widząc nasze zmartwienie i przygnębienie zaprowadziła nas do biur jinjika (personal section) gdzie spędziłyśmy kolejną godiznę kontaktujac się z bliskimi i przyjaciółmi przez interent, uspokajając ich, że nic nam nie jest i pewnie też dzięki temu uspokajając także siebie. W biurze atmosfera raczej spokojna,włączona tv z relacją "live" ale wszyscy prawie siedzieli w kurtkach na wypadek gdyby należało wybiec na zewnątrz.

My byłyśmy nadal na tyle pzrestraszone w obliczu zapowiedzi dalszych wstarzasów wtórnych, że niechętnie zdecydowałyśmy się po godzinie wrócić do naszego pokoju w akademiku. Zostałyśmy wcześniej poinstruowane o tym, jak najlepiej się zachować w razie niebezpieczeństwa, upewniono nas, że jakby co to mamy się nie czaić tylko dzwonić, albo przyjść do hotelu, w którym niektórzy z pracowników zostawali na noc.
Wczorajszy wieczór przesiedziałyśmy przy naszych komputerach i włączonym non-stop telewizorze na naszych co chwilę trzęsących się łóżkach, mniej więcej do 1 w nocy. Byłoby mi dużo ciężej gdybym była tutaj sama.

Ciężko było położyc się spać, pomimo zmęczenia. ..Strach i tyle.

Przede wszystkim wlasnie ze starachu mamy „pod reką” przygotowane rzeczy na wypadek gdybyśmy miały uciekać, chociaż raczej nie będzie takiej potrzeby. Ja położyłam się wczoraj spać w ciuchach, żeby jakby co nie uciekac w piżamce…

Trzęsło wczoraj wieczorem i w nocy cały casz, parę razy naprawde mocno…
Co zrobić...Mówią, że tak będzie trzęsło jeszcze trochę, więć trzeba się
”przyzwyczaić”. Będę się starać, bo nie chcę nabawić się jakiejś traumy po tym trzęsieniu...

Wierzymy w co nam mowią tutaj wszyscy, że Hakone jest i tak dośc dobrze polożone i nam nic strasznie starsznego nie grozi. Wczoraj żadnych spektakularnych zniszczeń nie było, więc nie mamy powodów żeby w to nie wierzyć. Hakone jest wysoko położone więc tsunami nas na pewno nie dosięgnie.
Tak więc nie martwcie się za bardzo - nie powinno być źle, co najwyżej bardzo nieprzyjemnie.

Na koniec jedna rzecz. Przeczytałam dzisiaj rano na stronie internetowej jednej z polskich stacji informacyjnych nagłówek „Japończycy nie okazują emocji” i mocno mnie to zirytowało…Uważam że tego rodzaju "opinie" (zwłaszcza w nagłówkach) są jakims tragicznym nieporozumieniem, które sprzyja w wyrobieniu mylnej opinii o tym co tutaj się dzieje i jak na to reagują ludzie.

Fakt, że mało kto tutaj wpada w takiej jak ta wczorajsza niebezpiecznej sytuacji w panikę czy histerię, nie świadczy jeszcze o tym, że jest się pozabwionym emocji. Ja widziałam wczoraj na twarzach większości osób wiele emocji. Tak, rzeczywiście nie są one okazywane aż w tak bezpośredni (czy też głośny) sposób jak na Zachodzie, ale widziałam jak wczoraj wiele osób „ściągnęło” swoją „maskę” z twarzy, bo to są normalni ludzie, nie tylko wielcy potomkowie samurajów, dla których hart ducha jest rzeczą najważniejszą. Japończycy są bardzo dumnym narodem i maja w głowach zakodowane to, że muszą być gotowi na tego rodzaju sytuacje (zwłaszcza, że mniejsze trzęsienia ziemi nie są rzadkością) , więc są z tego powodu raczej niezwykle dzielni i potarfią szybko dobrze się zorganizować , otrząsnąć i wrócić do swoich obowiązków. To, że nie popadają w wielką panikę jest godne podziwu i pozazdroszczenia.

Okazywanie emocji nie polega przecież tylko na krzyku,histerii, czy płaczu w momncie zagorżenia, ale również na bardziej subtelnych sposobach jego wyrażania, chociażby takich kiedy matka ze wszystkich sił przytula swoje dziecko by je osłonić swoim ciałem, tak na wszelki wypadek, ; sa to też pzrestraszone oczy osób, martwiących się o to, czy ich bliskim nic się nie stało.
To, że Japończycy potrafią natychmaist wrócic do swoich obowiazków i wkrótce po tym co się stało uśmiechac sie do siebie czy nawet śmiać się i żartować, może nas dziwić( i mnie dziwi), ale nie jest oznaką totalnego zobojętnienia. Moim zdaniem bierze się raczej z przyzwyczajenia do trudnych warunków w jakich przyszło im żyć i dzielnie znosić. Zresztą, pewnie składa sie na to wiele innych czynników wynikających z ich wierzeń, sposobu myślenia, kultury, które wykraczają poza ramy mojej skromnej jak na tą chwilę wiedzy...
Ale strasznie mnie wkurzają tego typu "sensacyjne" nagłówki...

Kończę tym swój wpis. Emocje trochę opadły, ale niepokój pozostał, bo dalej nami trzęsie niemal co chwilę. Tylko, że dosyć słabo.
Starsznie dużo miejsca dzisiaj poświęcaja w tv tej elektrowni jądrowej w Fukushimie...Straszne...miejmy nadzieję, że już nic się nie stanie, bo naprawdę ciężko i przykro jest mi patrzeć na to co już sie stało:(

1 komentarz:

  1. Hej!
    jak to czytam, to dla mnie kosmos. "przyzwyczajać się" do trzęsień... brrr... mam nadzieję, że to ostatnie (przynajmniej takie), jakie musiałaś przeżywać...
    pozdrawiam, trzymajcie się!
    Kasia M.

    OdpowiedzUsuń

Autorki

Szukaj na tym blogu