Kiedy szłyśmy do pracy w restauracji na drugi dzień po naszym „debiucie”, byłyśmy przepełnione nadzieją na to, że: poznamy w końcu swój grafik i będziemy miały zmiany w „normalnych godiznach" albo przynajmniej jednym ciagiem, a nie z przerwa 3 godzinna w środku dnia; jeżeli nie poznamy sowjego grafiku, to przynajmniej zlokalizujemy osobę z która możemy na ten temat rozmawiać; że nie będziemy przez półtorej godziny polerować kieliszków jak na koniec pierwszego dnia; że uda nam sie przetrwać bez wylania czegoś na klientów lub wywalenia się na środku sali restauracyjnej z tacą pełną naczyń itd. itp. ...
Jednak naszą najwiekszą nadzieją było to ,by ludziom z jinjika (personnel section) udało się jak najszybciej przenieść nas na praktyki na Front Desk. Co tu dużo mówić – magia pierwszego wrażenia działała…:P
Pozatym, już po tym pierwszym dniu jasno do nas dotarło, że językowo w restauracji wiele się raczej nie nauczymy (no chyba że poszerzymy nasz zasób słownictwa o różne nazwy sztućców i naczyń), a właśnie na tym - na nauce japońskiego -zależało nam najbardziej.
Tymczasem musiałyśmy wywiązywać się z pracy kelnerek...
Aby podczas obiadu i kolacji wszytsko wypadło doskonale (a zazwyczaj tak było) kelnerzy i kelnerki musieli się nieźle naharować także przed otwarciem i o tym właśnie będzie dzisiaj – o wyścigu z czasem jaki zawsze ma miejsce na zapleczu.
Lunch w Mendai zaczynał się zawsze o 11.45, a kolacja o 17.45.
Codziennie na 30-40 minut przed otwarciem (zarówno przed śnadaniem, lunchem i kolacją) ma miejsce meeting (takie meetingi to ogólnie charakterystyczna rzecz w japońskich firmach).
Na takim meetingu mówi się ile jest zarezerwowanych stolików, w których sektorach te stoliki są rozlokowane i jakie maja numery, jakie osoby pracują w danym dniu w jakim sektorze, przy których stolikach siedzą goście na których należy z różnych względów uważać (od takich co mają alergię na jakieś jedzenie, po takich którzy są po prostu z niewiadomych względów „pain in the ass”…), jedna osoba zawsze przedstawia jakie jest przewidziane menu, a na koniec jedna osoba zagrzewa wszystkich do pracy i kończy słowami :よろしくお願いします。/Yoroshiku onegai shimasu (w tej sytuacji coś w stylu "Polecam się i proszę o pomoc").
A później…do biegu...gotowi…START! Zaczyna się szalona bieganina, o której już we wcześniejszych wpisach wspominałam. Jeżeli dodamy do tego często krzyczących do siebie kucharzy i ich pomocników to harmider i hałas robił się naprawdę straszny.
Przeważnie zaczynałyśmy tak samo jak w pierwszy dzień : Kasia zamiatała podłoge w Mendai, a ja małą szczoteczką czyściłam krzesła z okruszków i innych pozostałości jedzenia po śnaidniau. Dogadałyśmy się, że tak będzie lepiej dla mojego chorego prawego ramienia i barku – machałam sczoteczką za pomocą w miarę nie bolącej lewej strony:) (zresztą wszystko co się dało robiłam bez użycia prawej strony, ale na dłuższą metę w retsuaracji okazało się to niemożliwe…)
Zanim goście zostaną wpuszczeni na salę należy dopilnowac i sprawdzić (najlepiej nie jeden raz) czy aby na pewno na wszystkich stolikach nakrycie jest jak należy. Sparwdzamy obrusy, serwetki, kieliszki, talerze, sztućce – wszytsko musi wyglądać perfekcyjnie. (Za te pieniądze, które płacą klienci- nic dziwnego)
Sparwdza się także, czy na stanowiskach przy każdym bloku jest wystarczający zapas talerzy, talerzyków, noży , widelcy, itp., tak, by były one zawsze pod ręką. Znalezienie i zapamiętanie w jakiej szafce na jakiej półce leży dana rzecz wydawało się nam o wiele trudniejsze niz mówienie w keigo!:P
Sale (2) Main Dininig Room podzielone są na 5 sektorów, co wygląda jak na mojej ściądze poniżej i znacznie ułatiwa organizacje pracy:
Później należy napełnić wodą i lodem ozdobne czajniki-dzbanki. Nalewanie z nich wody podczas posiłków stało się (przez tą nieszczęsną kontuzję) moją zmorą nr2 (zaraz po noszeniu tac z naczyniami) – sam czajnik bez niczego był starsznie cieżki, a wypełniony wodą i lodem...ałaaaa!
Innym odpowiedzialnym zadaniem, które nam powierzano było np. nakładanie masła do maselniczek, nalewanie śmietanki do kawy do specjalnych dzbaneczków, lub przed śniadaniami - miodu do kieliszków.
Nie mogę też nie wspomnieć o najczęsciej wykonywanym przez nas zadaniu - polerowaniu talerzy, kieliszków, pokali i itp. Ponieważ każdego dnia przez restauracje hotelu Fujiya przewija się naprawdę duża liczba klientów, zawsze można było na to liczyć. Było to idealne rozwiązanie w momencie kiedy nie wiedziano co z nami począć – w takich sytuacjach szmatka do ręki i jazda!
Któregoś dnia, łysy Pan z donośnym głosem zostawił nas sam na sam w małym pomieszczeniu z kilkunastoma skrzynkami z kieliszkami do wypolerowania. Później dorzucił jeszcze do tego 250 talerzy – wsyztsko na przyjęcie ślubne nastepnego dnia. Na tej robocie (wykonanej i tak nie do końca, bo nie starczyło czasu do przerwy) upłynęły nam co najmniej 2 godziny, a jego monotonia ogłupiła nas do reszty.
Inną rzecza jaką należało też zawczasu przygotować były np. フィンガーボールfingaabooru. Fingaarbooru (finger bowl) to malutka miseczka do której nalewa się odrobinę wody. Miseczkę tą podaje się gościom razem z deserem i służy ona (jak nazwa jakos tam wskazuje..) do maczania w niej paluszków w wypadku kiedy ubrudziły się w trakcie jedzenia. Szczerze mówiac jak pierwszy raz kazano mi napełnić wodą fingerbooru to, nieznając jeszcze nazwy, zastanawialam się trochę do czego to służy, w duchu wstydząc się starsznie tego jak mało jestem „obyta w świecie” (BURAK!). Ale moje „poczucie siary” szybko zniknęło w momencie kiedy zauważyłam, że wiele klientów pyta o zastosowanie fingerbooru bo nie za bardzo wiedzieli sami co z tym począć jak pojawiało się a stole.
Tak wyglądała nasza praca w mendai przed śniadaniem/obiadem/kolacją. Niewiele moglyśmy sobie pogadać po japońsku podczas wykonywania takich czynnosci..no może poza często powtarzanymi słowami typu: "Tak, zrozumiałam" kiedy ktoś nam wydawał jakies polecenie. Tutaj nikt nie miał czasu na pogaduchy. To był istny wyścig z czasem.
No ale…zawsze jakimś cudem wsyztsko było na swoim miejscu na czas, każdy wiedział co ma robić, tak żeby się nie dublować (starsznie ważne!) i nikt nikomu ani sobie przy tym krzywdy nie zrobił (co przy tej krzątaninie i bieganiu z tacami pełnymi naczyń jest nielada wyczynem).
Myślę, że jednym z sekretów były...zestawy słuchawkowe. Było tak zarówno w GR jak i w restauracji – co niektóre „ważniejsze” osoby (chociaż w Guest Relation praktycznie wszyscy) miały taki zestaw, dzięki czemu mogły porozumiewać się z innymi osobami z tego samego działu i upewniać się czy gdzieś czegoś nie brakuje, co kto robi w danym momencie itd. Co raz można było dostrzec jak do siebie "nadają" (oczywiście zawsze gdzieś „na stronie”, nie przy klientach), kończąc zawsze słowami 了解です。 (Ryoukai desu./Zrozumiano.)
Ten cały choas o którym tyle piszę, tak naprawde nie był aż taki straszny jakby się wydawało…To był taki chaos kontrolowany:P
Następnym razem będzie ciąg dalszy wyścigu, czyli praca na sali.